Historia Natalii
Ciepła, kontaktowa i towarzyska optymistka, która niemal nieustannie się uśmiecha. Widząc ją podczas pracy z dziećmi nikt nie podejrzewa, że nosi aparaty słuchowe.
Pani Natalio, dziękuję za dołączenie do programu Ambasadorów. W Pani zgłoszeniu wyczytaliśmy, że dla Pani, tak jak dla nas, ważne jest pomaganie. Proszę o tym opowiedzieć.
Pracuję z dziećmi. Prowadzę z nimi zajęcia w takiej formie, aby pomóc im oderwać się od codziennej sytuacji w domu, aby miały coś dobrego z dzieciństwa i jak najwięcej radości. Pracuję dodatkowo jako wolontariuszka i opiekuję się raz w tygodniu chłopcem z autyzmem, który wymaga całodobowej opieki. Przyjeżdżam po to, aby jego mama miała chwilę dla siebie.
Jak wygląda Pani typowy dzień?
Zaczynam dzień wcześnie - kawa, śniadanie i później do pracy. Prowadzę zajęcia, a później mam konsultacje dla rodziców. Gdy mam czas wolny, to spędzam go w ogrodzie, albo w domu na ćwiczeniach. Chodzę też na zumbę. To nie jest tak, że jak wracam do domu, to siadam i odpoczywam. Nie potrafię siedzieć na miejscu - ciągle jestem w ruchu.
W jakich sytuacjach korzystanie z aparatów najbardziej się przydaje?
Przede wszystkim w codziennych kontaktach i w pracy z dziećmi. Nie wyobrażam sobie, że dziecko coś do mnie mówi, a ja udaję, że je rozumiem i mu przytakuję. Poza tym, takie nieprzyznawanie się do tego, że czegoś nie zrozumiałam, doprowadzało do wielu nieporozumień.
Jak reagowali rówieśnicy na wieść o Pani niedosłuchu?
To jest trudny temat, gdyż nie byłam lubiana w szkole podstawowej i do dzisiaj się zastanawiam dlaczego. Gdy okazało się w gimnazjum, że mam niedosłuch, było jeszcze gorzej. Z chwilą, gdy wyszedł temat aparatów słuchowych, bardzo ich nie chciałam. Wiedziałam, że to nie zyska aprobaty rówieśników. Zaczęło się szeptanie za plecami i wytykanie, a to powodowało ciągły stres. Teraz nie winię rówieśników. Uważam, że tutaj wina leży po wielu stronach.
Z czego mogła wynikać taka reakcja rówieśników?
Z tego, że środowisko w ogóle nie akceptowało tego, aby dziecko nosiło aparaty słuchowe oraz z potrzeby oceniania. Gdy zgłaszałam problemy, to słyszałam, że przesadzam i to było najbardziej smutne, bo nie udawałam. Komunikowałam, że jest mi z tym źle, że potrzebuję wsparcia i reakcji, a było to bagatelizowane i odbierane jako próba zwrócenia na siebie uwagi.
Pamięta Pani jakąś sytuację, która szczególnie utkwiła w pamięci i być może zmobilizowała do podjęcia decyzji o zakupie aparatów słuchowych?
Pierwsze aparaty wewnątrzkanałowe miałam w gimnazjum, a w liceum miałam już aparaty zauszne. W późniejszym czasie miałam przerwę w noszeniu aparatów. Pamiętam sytuację, gdy jednego dnia popełniam trzy błędy w pracy przez to, że coś źle usłyszałam. Wtedy uświadomiłam sobie jak bardzo mi są one potrzebne, oraz że nie potrafię bez nich normalnie funkcjonować. Pracodawca wiedział o moim problemie. Nie wyciągnął konsekwencji.
Co się stało, że nastąpiła zmiana na aparaty zauszne?
Zaczęłam bardziej dostrzegać swoje potrzeby, a nie zabiegać o akceptację środowiska. Był to etap matury, gdzie trzeba zacząć myśleć o sobie, a nie o innych. Aparaty wewnątrzkanałowe nie spełniały swojej funkcji tak, jak powinny. Wtedy stwierdziłam, że nie obchodzą mnie opinie innych osób i w tym momencie najważniejsza jest moja przyszłość. Wtedy właśnie moja protetyczka słuchu namówiła mnie na wypróbowanie aparatów zausznych i nie chciałam już ich oddawać.
Co się wtedy zmieniło?
Wszystko. Przede wszystkim kontakt ze światem i z ludźmi. Odżyłam. Na studiach bardzo się udzielałam. Świadomość wady i samoakceptacja wzrosły. Nie wstydziłam się tak, jak kiedyś w gimnazjum. Na studiach spotkałam osoby z tym samym problemem. Wtedy podjęłam decyzję o napisaniu pracy dyplomowej pod tytułem: „Adaptacja kobiet niedosłyszących w środowisku osób słyszących.” Przeprowadzałam wywiady z kobietami w moim wieku, wieku mojej mamy i babci. I jakakolwiek to nie była kategoria wiekowa, tak samo łączyły się doświadczenia. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest ogromny problem na poziomie świadomości. Bo im wcześniej uświadomimy sobie i innym, czym jest niedosłuch, z tym większą wiedzą idziemy dalej.
Jak wyglądała pierwsza wizyta w naszym oddziale?
Na pewno byłam przerażona. Od samego początku prowadziła mnie jedna osoba. Pamiętam, że odpowiadała na każde pytanie i wszystko tłumaczyła. Pytała jak się czuję, mówiła, że to jest normalne, że się denerwuję. Miałam poczucie, że mogę zapytać o najgłupsze rzeczy na świecie, bo mam prawo tego nie wiedzieć. Pokazała mi różne modele aparatów. Powiedziała: „Możesz sobie wybrać, dotknąć, zobaczyć”. To było takie pozwolenie na oswojenie się z tematem.
A samo badanie słuchu, pamięta je Pani?
Próbowałam oszukiwać. Chciałam je zafałszować, bo nie chciałam, żeby wyszło źle.
Co było proste, a co trudne przy wyborze aparatów?
Problem był z tym, żeby w ogóle włożyć je do ucha. Przekonała mnie Protetyk, gdy powiedziała: „Zobacz, tego w ogóle nie widać”. Łatwo było z kolorem, gdyż chciałam, żeby były niewidoczne i wybrałam cieliste. Teraz co innego biorę pod uwagę przy wyborze.
Co takiego?
To jak w nich słyszę - aby dźwięk był jak najbardziej naturalny. To, czy mi pomagają w życiu i mają funkcje, jakich potrzebuję. To ma nam pomagać, służyć.
A z jakiej funkcji korzysta Pani najczęściej?
Korzystam z urządzenia UNIDEX (służy do przesyłania dźwięków z telefonu lub innych urządzeń do aparatów - red.). Lubię słuchać muzyki i jak dowiedziałam się, że jest coś takiego, to powiedziałam, że biorę to w ciemno.
Co najbardziej docenia Pani w swoich aparatach?
To, że ja ich w ogóle nie zauważam. Utożsamiają się ze mną. Nie myślę o tym, że je mam. Nawet, gdzieś tam czasami ich dotykam, czy aby na pewno one są.
Jak Pani sobie radzi z pielęgnacją aparatów?
Mam zestaw pielęgnacyjny i codziennie wieczorem je czyszczę. Obsługa jest łatwa. Zawsze mam przy sobie ściereczkę i baterie.
„Wszystko. Przede wszystkim kontakt ze światem i z ludźmi. Odżyłam. Na studiach bardzo się udzielałam. Weszłam do samorządu. Moja świadomość swojej wady i samoakceptacja wzrosły. Nie wstydziłam się tak, jak kiedyś w gimnazjum. Na studiach spotkałam osoby z tym samym problemem. Wtedy podjęłam decyzję o napisaniu pracy dyplomowej pod tytułem: „Adaptacja kobiet niedosłyszących w środowisku osób słyszących.”Natalia Kujawa
Czy przez aparaty słuchowe czuje się Pani mniej atrakcyjna jako kobieta?
Już nie. Mam w życiu taką osobę, która w pełni to akceptuje. Niedługo wychodzę za mąż. Rodzina mojego narzeczonego nie ma z tym żadnego problemu. Wręcz przeciwnie. Byli w szoku, że młoda osoba, dziewczyna, jest w stanie funkcjonować tak dobrze, z niczego nie rezygnując.
Pewnie jest to dla Pani powód do dumy?
Teraz tak, to jest powód do dumy. Pokazuję swoim stylem życia, że w żaden sposób mnie to nie ogranicza. My sobie sami stawiamy jakieś ograniczenia i bariery. A ja pokazuję, że można je przesuwać, pokonywać.
Co chciałaby Pani przekazać osobom, które mają problem ze słuchem i nic z tym nie robią?
Bardzo sobie szkodzą i powinny pomyśleć o swoich marzeniach, o tym czego jeszcze nie zrobiły, a co by chciały zrobić. To może być ten moment, w którym zaczną się realizować. Gdyby nie aparaty, nie mogłabym swobodnie pracować z dziećmi. Efektem tego jest mój olbrzymi krok naprzód. To nic złego, że mamy taką dysfunkcję. Nikt z nas nie jest idealny. Jeden ma problem ze zgryzem, drugi ze wzrokiem, a jeszcze ktoś inny z postawą. To jest taka sama dysfunkcja, jak każda inna. Wszyscy powinni być traktowani w ten sam sposób. Tym bardziej, że coraz więcej młodych osób ma wadę słuchu. Żyjemy w hałasie i problem niedosłuchu nie dotyczy już tylko osób starszych.
Skoro jesteśmy przy tym temacie - miała Pani problemy ze słuchem już od wczesnych lat dzieciństwa. Czy jest coś, co chciałaby Pani przekazać rodzicom dzieci, które przechodzą przez to, co Pani kiedyś?
Tak, żeby żadnych objawów nie bagatelizowali. Jeżeli dziecko zgłasza: „Mamo, ja nie słyszę”, czy też z samych obserwacji wynika, że nie reaguje na pewne rzeczy, prosi o powtórzenie, to powinien to być sygnał, że należy to sprawdzić. Ważne, aby zwrócić uwagę na to, czy dziecko patrzy nam w oczy czy na usta. Ja patrzyłam na usta. Wszyscy żyją w pośpiechu, na wszystko brakuje czasu, ale im szybciej, tym lepiej. Przecież dziecko cały czas się uczy. Może zaczyna gorzej się uczyć?
rozmawiała
Anna Rutkowska