Ewa Szumanska 1

Kobieta niezwykle aktywna i ciekawa życia. Pani Ewa jest specjalistką programu "Czyste powietrze" i termomodernizacji domów. Poza pracą i życiem rodzinnym znajduje czas na wolontariat i pomaganie innym, a w sezonie aktywnie spędza czas na swojej działce. Do tego niedawno ukończyła szkołę rolniczą, zdobywając uprawnienia rolnika.

Audiofon: Dlaczego zdecydowała się Pani zostać Ambasadorem?

Ewa Szumańska: Z ciekawości, ponieważ uważam, że każdy człowiek powinien korzystać z możliwości poznawania świata. Tak samo zgłosiłam się na wolontariat, ponieważ pracując zawodowo jako agent spotykałam się z wieloma osobami w różnej sytuacji życiowej. W okresie „jesiennym” powstała taka przestrzeń do zrobienia czegoś więcej i stwierdziłam, że szlachetna paczka to chyba jest to, czego jeszcze nie robiłam, a chcę zobaczyć, na czym w ogóle polega wolontariat. Oczywiście wiedziałam, że to się wiąże z pomocą, ale chciałam poczuć, na czym to polega. Oczywiście przeszłam wszystkie szkolenia, żeby dobrze wykonać tę pracę i jestem zadowolona - nie odpuszczam, cały czas będę działać, dokąd zdrowie pozwoli - będę wolontariuszem szlachetnej paczki.

A: Proszę opisać nam swój dzień

ES: Mieszkam razem z córką i jej rodziną, czyli zięciem i dwójką dzieci. Dzień zaczyna się od porannej kawy, wstaję o szóstej. Kto pierwszy wstaje, ten robi kawę. A później wszyscy rozchodzą się do pracy, szkoły, do przedszkola. Ponieważ od 27 lat jestem agentem ubezpieczeń na życie, to tak sobie zawsze dzień planowałam, żeby od 10:00 zabrać się do pracy. Więc albo jest praca biurowa w domu, albo jadę w teren lub do oddziału. Wracam różnie, czasem wcześniej, czasem później. Oprócz pracy agenta i wolontariatu zajmuję się jeszcze dodatkowo fotowoltaiką, czyli budowlanką. Mnie to też po prostu kręci. Zawsze mówię „mamy jedno życie, trzeba żyć jak najdłużej i poznawać świat, iść do przodu, bo człowiek ma oczy z przodu, a nie z tyłu”, czyli rzeczy przykre zostawiamy za sobą, rozwiązujemy problemy i idziemy dalej, poznajemy świat. Daje mi to bardzo dużą satysfakcję. Gdy stwierdzono u mnie niedosłuch, zakupiłam aparaty i nauczyłam się w nich funkcjonować. Teraz praktycznie mogę od nowa budować świat, zdobywać świat.

A: Kto zauważył pierwszy Pani problemy ze słuchem?

ES: Moja córka. Mówiła: „Mamo, idź zbadaj sobie słuch, bo ty masz niedosłuch” – i tak raz, drugi, trzeci. A ja mówiłam wtedy „to ty mów wyraźniej, nie zwalaj na mnie” i odbijałam piłeczkę. W końcu umówiłam się na wizytę do laryngologa. Po badaniu słuchu pani laryngolog powiedziała, że już potrzebuję aparatów. I gdy ona mi to powiedziała, to tylko trzeba było po prostu odwiedzić zakład, który te aparaty oferuje. Zaczęłam czytać w Internecie jak to w ogóle jest z tymi aparatami, jak różne są opinie. (W ogóle cuda na kiju.) Wiedziałam jednak, że jak nie sprawdzę sama, to nie będę wiedziała. I wtedy trafiłam do dwóch Agat z firmy Audiofon przy Jachowicza w Płocku. A ponieważ wiedziałam już co mi jest, to Agata zbadała mi słuch i potwierdziła, że jest niedosłuch na jedno i drugie ucho, i że potrzebne są aparaty. Powiedziała, że będzie do nich dofinansowanie, więc od razu kupiłam, już nie wyszłam bez aparatów od nich.

One mi tak dobrały ten aparat, że połączyły go z telefonem i dobrały wszystko tak jak trzeba, na początku było jakby trzeszczenie, ale zmiana tego to jest sprawa techniczna. Ale powiem szczerze, że gdy od nich wyszłam, to byłam w jakimś zupełnie innym świecie. Na cyklicznym spotkaniu grupy osób w ramach ubezpieczeń raz w tygodniu, ja znów słyszałam! Nie było żadnego niedosłuchu, ja po prostu słyszałam. Powiedziałam im, że „teraz słyszę wasze myśli”.

A: Jakie były u Pani pierwsze objawy niedosłuchu?

Zaobserwowałam w grupie, na spotkaniach, że nie wszystko słyszę tak, jak trzeba, że gubię kontekst wypowiadanych przez dane osoby słów. I czasem ni z gruszki, ni z pietruszki, mówiłam o rzeczach, które nie nawiązywały do tematu, bo głos gdzieś uciekał, gubił się w przestrzeni i nie dochodziło do mnie wszystko tak, jak trzeba. Zaczęłam się wtedy zastanawiać głębiej, bo wcześniej to sobie lekceważyłam. Szczególnie, gdy pani doktor potwierdziła niedosłuch, powiedziałam sobie: „No to już musisz się Ewka za siebie zabrać! Musisz zrobić porządek, ponieważ jeżeli chcesz dalej pracować i normalnie funkcjonować, to bez słuchu ani rusz!”

A: A na tych zebraniach, jak reagowały inne osoby, gdy Pani zaczynała odpowiadać w sposób oderwany od kontekstu?

ES: To dziwne czasy były, dziwne. I te reakcje, to znaczy nie mówili tego, ale wystarczyło na miny zerknąć, że coś jest nie tak. Są życzliwi, więc nie było problemu, ale później, to już nawet się nie odzywałam. Czasem dopytywałam, czy o to chodziło, chociaż było mi głupio, zdarzało się, że dopytywałam „powtórz, powtórz jeszcze raz, czy o to ci chodziło?”. Na konferencjach, gdy siadałam daleko, to w ogóle nie słyszałam, co mówili. Wszyscy słyszeli, a ja nic z tego nie rozumiałam. Zaczęłam siadać blisko i mówię do siebie „Nie, no tak nie może być, żebym była jakimś więźniem”, bo to po prostu takie niewolnictwo się zrobiło.

A: A jaki to miało wpływ na Pani życie zawodowe, np. na konferencjach, lub w trakcie spotkań?

ES: Przede wszystkim szukałam wtedy miejsca, żeby słyszeć, musiałam się przesiąść, a nie zawsze, nawet siadając blisko, cokolwiek rozumiałam, bo są różne pogłosy z głośników i nie zawsze można słyszeć tak, jak by człowiek chciał. Natomiast gdy już miałam aparaty na jednym i drugim uchu, to było zupełnie inaczej. Teraz jest tak, że gdy w domu oglądamy telewizję, to wszyscy słuchamy na tym samym poziomie głośności - nie ma już dyskomfortu, że telewizor gra dla kogoś za głośno lub za cicho. Wcześniej ciągle było albo „zrób głośniej” albo „ścisz”.

A: Mówiła Pani, że to córka zwróciła Pani uwagę na niedosłyszenie?

ES: Córka zwracała uwagę, ale wnuczka też potem zaczęła zwracać mi uwagę - bo skoro mama to robiła, to ona też później mówiła „kup sobie aparat słuchowy, żebyś po prostu słyszała”.

A: A gdy to Pani słyszała, jakie towarzyszyły Pani wtedy uczucia?

ES: Na początku w ogóle tego nie dopuszczałam do siebie - głupoty opowiadają, niewyraźnie mówią. Mówiłam im „mówcie wyraźniej i głośniej”, ale w pewnym momencie trzeba było zadziałać.

A: Ile czasu minęło od tych pierwszych symptomów do „zadziałania”?

ES: 5 lat już mam aparaty, więc przypuszczam, że to było ze 2 lata wcześniej.

A: Czyli tak przez 2 lata mniej więcej chodziła Pani bez aparatów?

ES: Chyba tak i było coraz gorzej. A ponieważ ja szybko podejmuję decyzje, i już sprawdziłam, że jest potrzeba aparatów, to gdy poszłam do dziewczyn i one mówiły to samo, to od razu im powiedziałam - aparat powinien dla mnie być taki, żeby nie był widoczny i ma być najlepszy, więc po prostu zadziałały tak jak trzeba, bo gdyby nie zadziałały tak jak trzeba, to bym u nich nie kupiła. Myślę też, że ja byłam już po prostu gotowa, żeby mieć aparaty. A dziewczyny są naprawdę na szóstkę z plusem - były bardzo profesjonalne i życzliwe. Na pytania odpowiadały nawet więcej niż trzeba, wyjaśniały dlaczego tak jest i co to da, w ogóle jak to wszystko wygląda. Stwierdziłam, że nie ma się nad czym zastanawiać, od razu podjęłam decyzję. Nie chodziłam 10 razy do nich, tylko tego samego dnia kupiłam. Wzięłam kredyt, ale są też dofinansowania z Narodowego Funduszu Zdrowia. Ponieważ także od dwudziestu kilku lat systematycznie, co miesiąc płacę na fundację Bądźmy Solidarni, to z tej fundacji dostałam 100% zwrotu. Jeszcze tego nie wiedziałam, gdy kupowałam aparaty - dopiero później zainteresowałam się zwrotem z fundacji.

A: A pamięta Pani ten pierwszy moment, gdy założyła Pani aparaty słuchowe na uszy?

ES: Tak, bo odniosłam wrażenie, że pani Agata mówi za głośno. Były tez przydźwięki, ale tam chodziło o ustawienia, bo to było jeszcze niedoszlifowane, ale ogólnie to było to, czego oczekiwałam - żeby było wyraźnie, nie że coś syczy lub jest za ostro. I właśnie chodziło wtedy o ustawienie różnych dźwięków.

A: Czy były jeszcze jakieś dźwięki, które Pani w aparatach odzyskała, które się dla Pani oprócz mowy liczyły?

ES: Przede wszystkim odzyskałam dźwięki w przestrzeni. Jeśli jest kilka osób i się rozmawia, to teraz słyszę, kto i co mówi, na jaki temat, a tego wcześniej nie mogłam usłyszeć. Jak rozmawialiśmy w 2 osoby, to nie było problemu, natomiast jak było więcej osób, to już wtedy był ogromny problem z dobrą słyszalnością wyrazów. Gdy jest dużo osób, to dźwięki się bardziej rozchodzą w przestrzeni i jest większe prawdopodobieństwo, że część z nich ucieknie.

A: A dźwięki natury, życia? Słyszy je Pani lepiej?

ES: Tak, na przykład, słyszę, że psy szczekają, natomiast jak zdejmę aparaty, to ich nie słyszę. A wiadomo, gdy jest godzina dziesiąta, to ludzie na osiedlu chcą spać, a mój pies sobie stanie i szczeka. Ja tego nie słyszę, a trzeba go uciszyć, tylko ja po zdjęciu aparatów tego szczekania nie słyszę. Natomiast gdy mam aparat, to słyszę.

A: A czy są jeszcze jakieś dźwięki, które wracają, gdy zakłada Pani aparaty?

ES: Przede wszystkim jest wyraźnie, nie trzeba telewizora głośniej ustawiać, więc słyszy się dużo lepiej. Słyszę też, gdy z wnuczkiem młodszym rozmawiam.

A: Zrobiło się w domu dla Pani i dla rodziny bardziej komfortowo?

ES: Dla wszystkich. Oczywiście zdejmuję aparaty wieczorem jak idę spać, a zwłaszcza kąpać - staram się o tym pamiętać, bo przecież zamoczenie aparatów to tragedia.

A: Pani Ewo, mówiła Pani, że gdy podjęła Pani decyzję o zakupie aparatów, to prześledziła Pani w Internecie jak to wygląda. Czy szukała Pani podobnych rozwiązań u konkurencji?

ES: Już nie szukałam, bo doszłam do jednego wniosku, że wszystkie firmy, które prowadzą sprzedaż aparatów słuchowych, to muszą być profesjonaliści. A gdy weszłam do Audiofonu, to Agaty mnie tak obsłużyły i byłam tak z nimi zaprzyjaźniona, że po co miałabym dalej szukać?

A: A jakie emocje Pani towarzyszyły, gdy przyszła Pani pierwszy raz do gabinetu?

ES: Przede wszystkim ciekawość, choć ta ciekawość to jest moją zgubą czasami. Widać było profesjonalizm dziewczyn, bardzo merytorycznie wszystko poprowadziły - według mnie, bo ja się z tym wcześniej nie zetknęłam. Było badanie słuchu jednego i drugiego ucha oraz informacja o moim niedosłuchu. Wszystkiego nie pamiętam, bo były też emocje z tym związane. Ale podjęłam decyzję naprawdę bardzo szybko.

A: Czyli jest Pani osobą bardzo konkretną?

ES: Jak woda się ze szklanki wyleje, to trzeba zacząć działać. No więc wylała się i z tym aparatem było tak samo, jak z samochodem, który kupiłam w jeden dzień, i jak z wieloma innymi rzeczami.

A: Co było najłatwiejsze w podjęciu decyzji, że to akurat te aparaty?

ES: Przede wszystkim, że nie wkładałam do ucha czegoś wielkiego, tylko że aparaty były za ucho i tylko niewidoczny kawałek żyłeczki tędy szedł. Ich po prostu nie widać, a są i działają dobrze. Idąc do gabinetu do dziewcząt ja sobie w ogóle nie wyobrażałam, że takie cudeńka są i tak działają.

A: A jak sobie Pani wyobrażała aparaty?

ES: Mojej siostry ciotecznej syn ma implant wszczepiony, więc wiadomo, że implant to jest zupełnie co innego. Natomiast takie wtykane do uszu, do środka, to ja czegoś takiego w życiu bym sobie do ucha nie włożyła, nie, natomiast tutaj aparat jest na zewnętrz i działa!

A: Czyli wygląd, wizualna strona aparatu miała duży wpływ na decyzję?

ES: Tak. Ja nie podejmowałam decyzji, tylko wiedziałam, że musi być taki i koniec, bo innego nie wezmę. A funkcje? Ja do dnia dzisiejszego wszystkich funkcji nie znam, aparat ma tylko działać. Tak samo z samochodem - wszystkiego nie mam ustawionego w samochodzie - ma jechać tak, jak ja chcę. Jak będę chciała z innych funkcji w aparatach skorzystać, to wiem gdzie się zgłosić.

A: Racja. Idąc dalej - wyszła Pani w aparatach, do domu.

ES: Wtedy poszłam najpierw do pracy.

A: Wspaniale! Opowie Pani, jak to wyglądało?

ES: To powiem tak szczerze – pamiętam, że Agnieszka siedziała naprzeciwko i rozmawiamy. Mówię „Agnieszka, nie musisz tak głośno mówić, bo ja mam aparaty. Wszystko słyszę, nawet to, co myślisz” - to zresztą potem każdemu mówiłam. No i zaczęłyśmy na ten temat rozmawiać, że poszłam, że od razu kupiłam i mam. I mówię „zobacz, nie widać wcale, ale słychać”.

A: A w domu, jak rodzina zareagowała?

ES: „No nareszcie” mówią, a ja wszystkim powtarzałam, że teraz słyszę nawet ich myśli. „Nareszcie nie trzeba będzie do ciebie krzyczeć” mówili i takie tam humorystyczne uwagi.

A: Od razu z otwartością, bez problemu mówiła Pani innym, że ma Pani aparaty?

ES: Nie miałam i nadal nie mam z tym problemu, bo wychodzę z założenia, że jeśli o tym powiem, to nikt nie będzie się domyślał, ani tworzył jakichś historii. Tym bardziej, że dużo osób w tej chwili nosi aparaty, więc nie ma tu problemu. Jeśli jest, to w niewielkim stopniu. Mój tata, który miał niedosłuch, miał z tym problem. Pamiętam, że mówiliśmy mu „tato, zobacz, słuchawki noszą ludzie, może byś poszedł i ten aparat by ci się kupiło”. Nie można go było przekonać. Natomiast w tej chwili technika poszła tak do przodu i te aparaty są tak dobre jakościowo i tak przyjazne, że każdy, kto ma niedosłuch, powinien je po prostu nosić - wybrać sobie najlepsze, jakie mu odpowiadają i nie powinien patrzeć na cenę, tylko dobrać taki, żeby mu odpowiadał. Moja siostra cioteczna dobrała taki, z którego jest niezadowolona, bo patrzyła na cenę, a stać ją na to, żeby mieć naprawdę dobry aparat. I teraz ma po prostu kłopoty. Nie wiem, czy sobie zmieni aparat, zobaczymy.

A: Jakiego wsparcia oczekuje Pani idąc do gabinetu do dziewczyn?

ES: Idę tam, gdy się coś dzieje, załóżmy przestaje coś funkcjonować, bo ja pewnych rzeczy technicznych nie potrafię robić, np. czegoś wymienić - gdy się coś rzadko robi, to po prostu wolę, żeby one mi to fachowo zrobiły.

A: Jakie jeszcze wsparcie Pani od nich otrzymuje?

ES: Przede wszystkim ustawianie, w ogóle sprawdzenie jak aparat funkcjonuje, jakie są połączenia, czy nie trzeba czegoś przeczyścić, wymienić.

A: Czy są takie momenty, w których Pani zapomina, że ma aparaty?

ES: W ogóle zapominam, że je mam i to jest właśnie „clou”.

A: A gdy ich Pani na przykład nie założy, to czy zauważa Pani, że coś jest nie tak?

ES: Wtedy zaczyna się problem, bo załóżmy, że jadę na spotkanie i uświadamiam sobie, że nie mam aparatów – mówię sobie „kurczę, musisz uważać, żeby usiąść tak, żeby po prostu wszystko słyszeć i kontrolować wszystko, bo nie będziesz wszystkiego wiedziała”. Nie zdarza się to często, ale się zdarza, szczególnie gdy rano pędzę. I wtedy przede wszystkim niepewność jest we mnie, niepewność kontaktu, wysiłek, koncentracja straszna, żeby wszystko dobrze zrozumieć co klient mówi, żeby dopasować ubezpieczenie. Dopytuję „poproszę jeszcze raz, nie wiem czy dobrze zapisałam”. Na przykład „ile Pani waży”? 50 kg czy 60 kg to jest różnica i ważne informacje, które muszę poprawnie zapisać, a wtedy jest po prostu kłopot.

A: A czy obce osoby, z którymi ma Pani kontakt, zauważają, że ma Pani aparaty?

ES: Ostatnio spotkanie koleżeńskie wiekowych dziewczyn było. I Jola właśnie nie słyszy, więc mówię: „Jola, to sobie załóż aparat, ja mam, zobacz, to i ty też powinnaś sobie sprawić, to tyle kosztuje, idź, sprawdź sobie słuch i po prostu założysz aparat, dostaniesz dofinansowanie, etc.”, ale ona sobie nie założy, bo to taki już typ człowieka. Ja nie mam problemu, żeby o tym mówić, autentycznie - może kiedyś miałabym, ale dzisiaj nie mam. Może ze względu na wiek człowiek nie przywiązuje już do wielu rzeczy wagi – do tego co kto pomyśli, co powie…

A: Rozumiem, że w czasie tych 2 lat, w których dojrzewała Pani do myśli o aparatach, jeszcze była jakaś blokada?

ES: Myślę, że jeszcze tak, bo nie poszłam od razu - czekałam, aż ta szklanka się wypełni.

A: A z perspektywy czasu i wiedzy, którą ma Pani teraz, czy inaczej by Pani postąpiła?

ES: Wcześniej poszłabym po aparaty, wcześniej bym się tym zajęła. Tak jak powiedziałam- patrzymy do przodu, a nie do tyłu, więc lepiej zrobić dziś, co masz zrobić jutro. To jest ta prawda, nie ma co odkładać pewnych rzeczy. Chyba, że są jakieś poważne powody, np. finansowe czy inne, bo różne są sytuacje, prawda? Natomiast nie ma co tego za długo odwlekać, tylko trzeba znaleźć sposób, żeby mieć środki finansowe.

A: Pani Ewo, tak idąc do przodu, co jak wiemy jest Pani mottem, co najbardziej lubi Pani w swoich aparatach?

ES: Wie pani, jakie aparaty chciałabym mieć? Żeby były na stałe wmontowane i nie trzeba było ich zakładać i zdejmować. To chciałabym mieć.

A: A w tych, które Pani ma, co Pani lubi najbardziej?

ES: To, że nie muszę wymieniać baterii, bo mam aparaty ładowalne - to jest wygoda. A ponadto jest wnuczek, a te baterie są tak małe, więc gdyby, nie daj boże, gdzieś mi upadła, a on by ją wziął, to byłoby nieszczęście. Więc to jest taka wartość dodana - bezpieczeństwo najmłodszego domownika i wygoda dla mnie. Poza tym nie odczuwam, że mam aparaty. To dlatego, że są dobrze ustawione, nie ma tam żadnego syczenia ani żadnych szumów. I przede wszystkim wygoda, wygoda i normalne funkcjonowanie.

A: Pani jest aktywną osobą, czy spędza Pani także czas na świeżym powietrzu?

ES: Na świeżym powietrzu przebywam szczególnie latem, bo działkę mamy - gdy się pije tam kawę, to śpiewania ptaków i kosa można posłuchać.

A: Jakie dźwięki tam Pani słyszy?

ES: Są głównie ptaki, grzegrzółki itp, kurnik z pawiami, więc one krzyczą w niebogłosy, psy szczekające są i cisza, szum liści, gdy jest wiatr.

A: Czyli dobrze słyszę, że w aparatach jest Pani w stanie usłyszeć szum liści, ale także ciszę?

ES: Oczywiście! Nawet któregoś weekendu wszyscy wyjechali na wieś, a ja zostałam w domu sama. Taki olbrzymi komfort miałam - usiadłam sobie - cisza. Telewizor nie był mi potrzebny - chyba 2 godziny przesiedziałam wtedy w tej ciszy absolutnej, bo na co dzień to u nas jest jak na Marszałkowskiej.

A: Mówiła Pani, że nie do końca wnika Pani, jakie funkcje są w aparatach, a z jakich funkcji w aparatach korzysta Pani świadomie, wiedząc, że one tam są?

ES: Na przykład z połączenia z telefonem. Kiedyś odebrałam telefon, ale nie trzymałam go przy uchu, tylko rozmawiałam przez aparaty, a ktoś pyta – „A ty do czego rozmawiasz?” Mówię mu „mam aparat, dlatego rozmawiam przez aparat i wszystko słyszę bez problemu - takie cuda są na świecie”. I było zdziwienie, że się rozmawia, a telefon gdzieś tam sobie leży.

A: Jeszcze jakieś inne funkcje?

ES: Nie wiem – tylko to jest mi potrzebne, żeby służył. Ma działać i już.

A: A ile czasu zajmuje Pani obsługa aparatu?

ES: Zakładam i od razu ma działać, zdejmuję, ładuję, a następnego dnia znów zakładam. Natomiast jeżeli chodzi o osuszanie, żeby aparaty nie były wilgotne i inne tego typu czynności, to się nad tym nawet nie zastanawiam, wkładam do osuszacza i to ma funkcjonować

A: Czyli rozumiem, że to nie jest trudne?

ES: W żadnym wypadku, a jak będę miała problem, to oczywiście wiem gdzie iść. Dziewczyny są na tyle przyjazne, że nie ma najmniejszego problemu, żeby z czymkolwiek się do nich zgłosić i to właśnie jest w tym wszystkim najważniejsze.

A: Mam jeszcze takie pytanie, czy nawet bardziej prośbę o apel. Co chciałaby Pani przekazać osobom, które słyszą gorzej, niż kiedyś, a nie badają się?

ES: Przede wszystkim bym je pogoniła, żeby zrobiły sobie badanie i jeżeli wyjdzie źle, to po prostu żeby kupiły sobie aparaty. Jeśli już wiedzą, że mają niedosłuch, ale odkładają moment zakupu, to zachęciłabym, żeby szybko sobie zrobić rozeznanie jak to wygląda, ile to kosztuje i jakie są aparaty, czy chcą mieć aparat do ucha, czy za uchem, żeby było łatwiej zdecydować. Można wejść do Internetu i wszystko przeczytać - jakie są rodzaje, jak taki aparat działa, a jak inny. Resztę powiedzą ci w gabinecie.

A: Czy dobrze wyczuwam, że u Pani też były obawy o wielkość, rodzaj aparatu?

ES: Tak, myślę, że niektóre osoby mogą po prostu mieć problem z tym, że coś wkłada się do ucha, że to będzie przeszkadzało, więc niech wiedzą, że są również inne rozwiązania i niech sami zdecydują, czy zakupić aparaty z ubezpieczeniem czy innymi dodatkami, bo ja sobie ze wszystkim wzięłam - tzw. „full wypas”.

A: Czyli wykupiła Pani Abonament opieki?

ES: Tak, choć jeszcze z niego nie korzystałam i nie wiem nawet z czego można skorzystać. Tak jak moi klienci - mają polisy i nie wiedzą, z czego mogą korzystać.

A: A gdy Pani na przykład idzie do gabinetu, to czy tam panie protetyczki wymieniają Pani nasadki?

ES: No tak, jakieś nasadki, też jakieś inne elementy, filtry.

A: To jest właśnie korzystanie z abonamentu, pewnie nawet Pani nie ma świadomości, że idąc do dziewczyn, korzysta Pani ze swojego abonamentu.

ES: Rzeczywiście, nawet nie zwróciłam uwagi, że to jest ten abonament. No proszę.

A: To przychodzi mi jeszcze jedno pytanie, w jaki sposób zachęci Pani inne osoby do tego, żeby odwiedziły gabinet?

ES: Jak zachęcę? Przede wszystkim powiem, że to jest podstawa dobrego funkcjonowania - jeżeli chcesz dalej pracować i normalnie funkcjonować w rodzinie, to zdobądź się na to, żeby zrobić sobie badanie. Jest dotacja, resztę można sobie odłożyć lub kupić na raty. I tyle - nie bać się aparatów. Kiedyś nie było jeszcze tak nowoczesnych aparatów, jak dzisiaj, a teraz są. Nie taki diabeł straszny. W tej chwili bardzo dużo osób ma niedosłuch, nawet młodych, i borykają się z dużymi problemami. Tak więc uważam, że mój problem, to nie jest aż tak wielki problem. U nas kolega w pracy też źle słyszy i ma aparat, ale co z tego jak i tak nie słyszy - w Kajetanach mu zrobili ten aparat. Mówię mu „przyjdź do moich dziewczyn, to ci zrobią dobre, będziesz miał dobry aparat”. Ale on nie chce, nie wiem czy go zachęcę, ale zobaczymy.

A: Dziękuję, Pani Ewo, za rozmowę!

 


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.