Miroslaw Ciolak-1

Z zawodu kucharz, obecnie prowadzi kuchnię w jednym z hoteli w Ostrowcu Świętokrzyskim. Jest osobą bardzo otwartą, tolerancyjną i pomocną, która nigdy się nie poddaje. Pracuje od rana do późnego wieczora, ale znajduje czas na swoje hobby, którymi są sport, filmy, muzyka, podróże i oczywiście kulinaria. Od ponad 30 lat wierny kibic drużyny Iskra Kielce. 

AUDIOFON: Dziękuję, że zdecydował się Pan opowiedzieć swoją historię i zostać ambasadorem firmy Audiofon. W formularzu napisał Pan, że jest to dla Pana jak trafienie szóstki w Totku. Dlaczego, Panie Mirku?

MIROSŁAW CIOŁAK: Dlaczego? Bo z informacji, które zasięgnąłem od dziewczyn z Audiofonu wiedziałem, że będzie można się gdzieś wypowiedzieć i ludziom podpowiedzieć, dlaczego warto chodzić w aparatach słuchowych, czym one dla mnie są, i w ten sposób wspomóc te osoby, przekazać im, że nie warto się bać, wstydzić, że trzeba łamać bariery i że można osiągnąć coś wbrew czemuś. Sam jestem tego przykładem, mimo różnych problemów, bo droga była czasem kręta. A temu, co wymyślił aparat słuchowy, to bym Nagrodę Nobla dał, gdybym miał taką możliwość.

A: Wspomniał Pan o problemach, że droga była kręta?

MC: Tak, chodziło o to, że zachorowałem, gdy miałem dwa latka, i potem się okazało, że nie słyszę, a nie było aparatów. Jeździłem z Mamą po lekarzach w całej Polsce. Gdzie ja nie byłem? Gdzieś na Śląsku, gdzieś w Gdańsku. I cały czas w głowie mam te pociągi - zawsze gdzieś się jechało, a w nocy wracało. Moja Mama by tu więcej opowiedziała - byli lekarze, i jacyś zakonnicy, jakieś tam syropy, zioła, jacyś znachorzy, którzy przyjeżdżali, dotykali. Mama różnych rzeczy się imała, żeby mi pomóc. No a później zakręty były takie, że człowiek dorastał wśród rówieśników. Wielu rzeczy nie słyszałem i jeśli ktoś wiedział, że mam problem, to niektórzy, czasami, jak to między rówieśnikami, wyzywali mnie od głuchych. To były takie traumy straszne dla mnie, to było naprawdę ciężkie. Najgorsze było to, że ja wszystko musiałem z ruchu warg czytać, więc w szkole starałem się siedzieć w drugiej, trzeciej ławce - gdy nauczyciel mówił, musiałem go widzieć. Tak siadałem, by go widzieć. I byłem najlepszy w klasie - mimo, że nie dosłyszałem, miałem świadectwo z paskiem. Jak była na przykład kartkówka, to gdy tylko pani dawała przykłady, ja już pisałem, bo ścigałem się z taką Beatą. Po dziesięciu minutach pierwszy oddawałem kartkę, pani ją sprawdzała -piątka. Ale ciężkie to były czasy, więc właśnie by pomóc innym, chciałbym ludzi gdzieś pokierować, powiedzieć im, co i jak mogą zrobić, jeśli nie słyszą.

A: Radził Pan sobie, mimo trudności?

MC: Nie wiem, gdzieś tam zapisywałem sobie teksty, czy liczby, i nie musiałem nic słyszeć. Głosu nauczycielek nie słyszałem, chyba że tych, które miały donośny głos, bo żadnych szeptów nie słyszałem. Mężczyzn słyszałem lepiej, bo to już jest podparte basem, więc tylko popatrzyłem i wszystko wiedziałem.

A: A przechodząc do obecnego czasu – wiem, że jest Pan aktywny zawodowo, bierze Pan udział w różnych konkursach kulinarnych. Może nam Pan opowiedzieć o swoich największych sukcesach?

MC: Jest ich sporo, a taki główny sukces, i bardzo się z niego cieszę, to że dużo moich uczniów, bo dużo czasu poświęcałem dzieciom, jest teraz szefami kuchni. To jest taka moja satysfakcja, że potrafiłem ich nauczyć rzemiosła, którym żyję. Że poszli tą drogą i zainwestowali w siebie, pracowali dalej nad sobą. To jest mój sukces zawodowy. Oczywiście sam cały czas się kształcę, cały czas odkrywam siebie i tę pracę, i że ona podoba się ludziom. Inny mój zawodowy sukces jest taki, że pracowałem w kilku firmach, bo wiadomo, że w zawodzie kucharza nie można pracować w jednym miejscu, no chyba, że jest to jakaś firma korporacyjna, gdzie dużo się dzieje, zmienia, są tam szkolenia w innych krajach świata, jakiś koncept kuchni światowych, to wtedy tak. Ale z żadnej firmy nikt mnie nie zwolnił za to, że jestem np. niedobry, czy słaby. Zawsze to ja zmieniałem pracę po jakimś czasie, bo chciałem się rozwijać. A trzeci mój sukces zawodowy, i to jest takie ukoronowanie moich 30 lat pracy w zawodzie - a o tym inni ludzie zdecydowali - to fakt, że jestem członkiem Akademii Bocuse d’Or w Polsce. Jednym z siedmiu.

A: Gratuluję!

MC: Jestem ja, Michał Markowicz, jest Tomek Purol, który teraz pracuje w Sopocie, jest Ernest Jagodziński, bardzo ceniony szef kuchni z Poznania. Jest Paweł Kałuski z hotelu Sofitel Victoria, jest Adam Chrząstowski - prezydent Akademii, no i jest Kurt Scheller.

A: To bardzo zacne grono!

MC: Ale ja zdaję sobie sprawę z tego, że jest wielu szefów kuchni, którzy są lepsi ode mnie, mam tego świadomość i ja ich szanuję, a nie, że myślę, że pozjadałem wszystkie rozumy. Ktoś po prostu zobaczył, że coś potrafię i że się przydam. Organizujemy duże konkursy i wydarzenia kulinarne w Polsce. Przyjeżdżają szefowie z całego świata i potem przygotowujemy ekipę, która jest w całej Europie, z całego świata. Tak więc ciekawe doświadczenia.

A: Świetnie! To od razu zapytam, w jakich sytuacjach przydaje się dobre słyszenie w aparatach?

MC: Mam przede wszystkim poczucie komfortu i bezpieczeństwa. Bo nie da się np. usłyszeć od księcia, że jest super jedzenie, bardzo dziękujemy i tak dalej. To są takie rzeczy w restauracji, gdzie pieniądze tego nie zapewnią. Bo pieniądze można dostać jako premię, pojechać na wycieczkę... Ale świadomość słów? Nie kupisz tego od nikogo. I to daje największe szczęście. Tak to działa.

A: A poza pracą? Co Pan lubi robić w wolnym czasie?

MC: Dużo rzeczy, a tak po kolei to na pewno sport - lubię sobie pojeździć na rowerze, w piłkę grałem kiedyś, teraz nie, bo miałem problemy z kolanami, ale kiedyś nałogowo w czasach szkolnych i później grałem. Dużo sportów generalnie w moim domu się oglądało, mój tato ogląda, więc to się przenosi - żona też jest zarażona, dzieci to siatkówka, tenis i tak dalej, więc dużo oglądamy sportów w domu. A od 1991 roku jestem wiernym kibicem piłki ręcznej w Kielcach. Dzięki temu zwiedziliśmy pół Europy, bo jeździmy na mecze.

A: O, czyli tak aktywnie?

MC: Ostatni wyjazd był do Barcelony. Postarałem się, żeby iść również na mecz piłki nożnej, bo jest Szczęsny, jest Lewandowski, a wiadomo, że to są schyłki ich kariery, więc to się udało. No i podróże. Jak jadę do jakiegoś miejsca, to szukam ciekawych restauracji, jakichś smaków, chcę spróbować czegoś innego, szukam czegoś „ichniejszego”. Dużo czasu lubię spędzać na dworze, bo mieszkam na wsi od urodzenia, mam psa, mam ogród.

A: A co Pan sobie ceni najbardziej w życiu prywatnym i zawodowym?

MC: Zamknę to w jednym słowie - szacunek. Szacunek, bez względu na okoliczności. Po prostu dla mnie człowiek, który ma milion złotych w kieszeni i ten, który ma złotówkę, to jest to samo. Nie musimy się kochać, w ogóle nie. Jak w pracy widzę, że osoba próbuje już górować, a są takie osoby, to daję czasami takie przykłady, żeby on się sam przekonał, że to tak nie działa.

A: A w jakich okolicznościach posiadanie aparatów słuchowych przydaje się najbardziej?

MC: Od chwili, gdy wstaję, dopóki nie pójdę spać, czyli od rana do wieczora, non-stop, zawsze. Wstaję, otwieram oczy, myję się, zakładam aparaty – a potem idę spać, wyjmuję je. A więc aparatów używam non-stop.

A: To ja zapytam jeszcze, panie Mirku, jakich dźwięków by Panu najbardziej brakowało, a które dzięki aparatom Pan słyszy?

MC: Gdy pierwszy raz założyłem aparat cyfrowy WIDEX-w 1999 roku, jak usłyszałem śpiew ptaków, to nie wiedziałem, co się dzieje. Wcześniej nie słyszałem nawet gdy karetka z daleka jechała, gdy w pokoju siedziałem, i mama w kuchni była, to też jej nie słyszałem, dopiero musiała krzyknąć mocno, to czasem usłyszałem. To były takie trudne momenty. Telewizja, gdy dziennikarz mówił, były wiadomości, a ja tylko na usta patrzyłem. W szkołach, gdy ktoś idąc za mną zawołał „Mirek”, to też tego nie słyszałem. To był mega problem.

A: Problemy ze słuchem mocno przeszkadzały Panu w codziennym życiu?

MC: W komunikacji bardzo przeszkadzały, bo po prostu nie słyszałem. Jak się było face to face, to nie było problemu, ale jak się robiła szarówka, lub np. pojechaliśmy na dyskotekę, dziewczyny z tyłu coś mówią, a człowiek udaje głupa. Niby udaje, śmieje się, więc i oni się śmieją. Jak się to przypomina, to jest przerażające, naprawdę. Przerażające, że ja to w ogóle przeżyłem. Kiedy moją żonę poznałem, to też dopiero po jakimś czasie powiedziałem jej, że mam niedosłuch. Były problemy - jak sobie to człowiek przypomina, to aż się gorąco robi.

A: Właśnie widzę takie mieszane uczucia na Pana twarzy - trochę uśmiech i trochę przerażenie.

MC: Dlatego, że to przypomina mi, że są osoby, które w życiu potrzebują pomocy i dlatego ja się chcę tym dzielić. Jeśli ktokolwiek chce, to nie ma takiej możliwości, że odmówię.

A: Jakie najbardziej uczucia Panu w tej drodze towarzyszyły, gdy jeszcze miał Pan problem?

MC: Zwykłe sytuacje, gdy wyzywają Cię od głucholców, głuchych, „o idzie głuchy”, no po prostu dramat. To było ciężkie. Potem się już przyzwyczaiłem. Kolega rok młodszy ode mnie, z którym spędziliśmy całe dzieciństwo, i były z nim te sytuacje, parę lat temu spytał o moje aparaty, bo ma 70% ubytku słuchu. Mówi „śmiałem się z ciebie, a teraz mam gorzej niż ty, i mam aparaty za uszami, bo już mechanicznie aparat się nie zmieści w uchu”. Karma wróciła.

A: I teraz jest w stanie Pana zrozumieć, co Pan wtedy czuł?

MC: Tak, mówi „śmiałem się z ciebie, a sam mam problem”. No właśnie, tak się może w życiu ułożyć - poszedł do firmy, gdzie hałas mu zniszczył słuch.

A: A jak problemy ze słuchem wpływały na Pana życie zawodowe i prywatne?

MC: W domu każdy wiedział o problemie, więc mieliśmy wypracowane metody i każdy wiedział co robić, a zawodowo też nie było najgorzej, bo ja jestem z natury pogodnym człowiekiem, człowiekiem, który pomaga, i czasami ludzie też mi pomagali, pomagali w pracy, bo współczuli mi, że nie słyszę. Tak szczerze powiem, nie przypominam sobie, żebym w którejkolwiek pracy miał z tego tytułu jakieś przykrości. Mój dziadek mnie zawsze uczył - co dajesz, to dostajesz, i starałem się zawsze tą mantrą w życiu kierować i nadal się nią kieruję. Ale w pracy, gdy nie słyszało się różnych rzeczy, trzeba było bardziej się skupić, albo wzrokowo, albo gdzieś podejść, to był dyskomfort, ale nie było aż tak źle.

A: Pracuje Pan w trudnych warunkach, bo w kuchni jest wiele dźwięków, bywa gorąco, wilgotno, stresująco. Jak aparaty radzą sobie w tych warunkach?

MC: Dobrze sobie radzą, jedynym mankamentem jest to, że gdy jest gorąco, to wtedy muszę wyjąć aparaty i je powycierać, ale to jest normalne, tego nie przeskoczymy. I też woskowina w uchu się zbiera, ale również u człowieka, który nie ma aparatów. Więc to są te kwestie pielęgnacyjne, że aparaty trzeba czyścić, że uszy zatykają się woskowiną.

A: A poza poceniem się uszu, gromadzeniem się woskowiny, nie ma Pan z aparatami problemu?

MC: Nie mam problemu, bo one są takie, że w przypadku jakiegoś dużego hałasu, ściszają się, ale generalnie nie ma problemu żadnego, świetnie sobie radzą.

A: A czy pamięta Pan swoją pierwszą wizytę w oddziale Audiofon? Jak ona przebiegała?

MC: Pierwsza wizyta była w Kielcach, na Warszawskiej, to był rok dziewięćdziesiąty dziewiąty, i ten aparat kupowała dla mnie firma, bo pracowałem w hotelu, a tam zarządzała firma, która była spółdzielnią inwalidów. Teraz mam dwa aparaty, a wtedy szedłem po jeden. Aparaty Widex tam sprzedawano, nie wiem, czy to był Audiofon, być może. Mam dwa aparaty teraz, a wtedy szedłem po jeden.

A: A dlaczego po jeden? Z czego to wynikało?

MC: Bo zawsze miałem jeden i się nad tym nie zastanawiałem. Ale później, już w Ostrowcu, pani protetyk Dominika powiedziała mi „Jeden aparat? A w życiu! Albo Pan nosi dwa, albo wcale”.

A: I co Pan na to opowiedział?

MC: Że jeden mi wystarczy. A ona na to „a Pan chce słyszeć tylko na jedno ucho, czy na dwoje uszu?” Odpowiedziałem, że na dwoje, a ona: „No to dlaczego chce Pan kupić jeden aparat”?

A: Ona uświadomiła Panu dopiero tę potrzebę?

MC: Tak i wtedy zaczęła mi to tłumaczyć, mówiła „Dam Panu dwa aparaty na tydzień do testowania. Pan sobie pochodzi i zrozumie, o czym ja mówię”. No i miała rację. Jak przyszedłem kupić, to jeszcze mi powiedziała o Abonamencie opieki Audiofon, że będę płacił tylko 373 złotych co miesiąc, stała rata przez pięć lat i będę miał w tym aparaty, baterie, serwis i inne rzeczy. Bez zająknięcia mówię „Biorę”. Gdyby była taka osoba przy pierwszym aparacie, a to było dwadzieścia parę lat temu, to podejrzewam, że gdyby firma kupiła mi wtedy jeden aparat, to bym kupił od siebie drugi i już wtedy chodził w dwóch. Od tej pory jest zupełnie inaczej, teraz nawet robiliśmy badanie słuchu i ja z 67 dB zszedłem na 63 dB, tak jak by mi się słuch przez lepsze rozumienie mowy poprawił. W szoku byliśmy obydwoje. Pani sprawdzała dwa razy, trzy nawet.

A: A czy szukał Pan podobnych rozwiązań u konkurencji?

MC: Tak, bo ja miałem pierwszy aparat Widex, potem drugi też Widex i te ostatnie też. W pierwszym aparacie tulejka mi już wyskoczyła, a miałem ten aparat bardzo długo, bo 17 lat.

A: Aż tak długo?

MC: Tak i gdyby ta tulejka nie wypadała, to bym go dalej używał, a bez tulejki nie miałem gdzie filtra włożyć. Widać, że tak musiało być.

A: No może właśnie dobrze, że tak się stało, bo skoro trafił Pan do nas, to dowiedział się Pan wreszcie, jak powinien Pan słyszeć.

MC: Testowałem aparaty też w innych firmach.

A: Ale testował Pan dwa aparaty, czy jeden?

MC: Jeden. W każdej firmie jeden. Przetestowałem je i mówię, „nie, idę do Widexa”.

A: Nie słyszał Pan w tych aparatach?

MC: Nie wiem, czy dźwięki były za ostre, czy ktoś nie potrafił mi dopasować. Słyszałem, ale to nie było to, po prostu to nie było to i to mi przeszkadzało. Tu gdzieś echo, tam coś innego mi nie odpowiadało. No i poszedłem do Widexa, czyli do Audiofonu. Akurat wtedy Dominika była i udało się nam raz dwa wszystko załatwić, odciski z uszu i działamy.

A: Dlaczego uważa Pan, że aparaty Widex są najlepsze - bo tak napisał Pan w ankiecie..?

MC: Po testach stwierdziłem, że nie ma lepszych. Może są lepsze na świecie, nie wiem, ale po testach kilkukrotnych wiem, że te są najlepsze i tyle. Po prostu komfort jest super i nie zamieniłbym ich na żadne inne.

A: A co Pan najbardziej lubi w swoich aparatach?

MC: Wygodę noszenia, bo są małe, nie przeszkadzają. W zausznych aparatach problem był, że coś się odciskało, odskakiwało, i to mi przeszkadzało. W ogóle wymiana baterii, czyszczenie, wszystko jest proste, przyjemne, wrzucasz sobie aparaty do osuszacza, filterek zmieniasz - dla mnie to jest bezobsługowe. Jak się o coś dba codziennie, to wszystko jest w porządku.

A: A z jakich funkcji korzysta Pan najczęściej? Czy są jakieś szczególnie przydatne?

MC: Wcześniej nie kupiłem pilota do zmiany programów, bo akurat nie było mi to potrzebne. Ale teraz stwierdziłem, że sobie to kupię, bo czasami potrzebuję się wyciszyć. A jak sobie założę tego COM-DEX’a, to mogę aparaty wyciszyć, jak chcę.

A: A ma Pan go ze sobą?

MC: Non-stop, dzień w dzień. Generalnie noszę go zawsze, gdy jestem w pracy, gdy jadę do pracy i ktoś dzwoni, to już nie muszę telefonu odbierać, tylko „cyk” i już sobie rozmawiam.

A: Ma Pan wolne ręce i może Pan rozmawiać przez telefon?

MC: Oczywiście, że tak. Na początku ludzie, patrząc na mnie, dziwili się, że gadam do siebie, ale to jest naprawdę duży komfort.

A: Wspaniale, dziękuję bardzo za rozmowę i za to, że swoim przykładem inspiruje Pan osoby niedosłyszące, pokazując, że aparaty słuchowe mogą naprawdę pomóc żyć tak, jak się chce i jeszcze osiągać tak znaczące sukcesy.

MC: A ja dziękuję za zaproszenie do programu Ambasadorów i możliwość dzielenia się swoim doświadczeniem z innymi.

 


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.