
Córka Żołnierza Wyklętego, która swój czas wolny na emeryturze poświęca innym, aktywnie działając w Stowarzyszeniu Dzieci Żołnierzy Wyklętych. Pomaga w ustalaniu prawdy historycznej, wygłasza prelekcje, spotyka się z młodzieżą opowiadając o doświadczeniach , historii rodziców i innych Żołnierzy Wyklętych.
AUDIOFON: Dziękuję, że zdecydowała się Pani opowiedzieć swoją historię i zostać ambasadorem naszej firmy. Wiemy, że odkrycie własnego niedosłuchu i decyzja o zakupie aparatów są zawsze trudne, ale wiemy też, że warto, i Pani jest na to najlepszym przykładem. Jak wygląda Pani typowy dzień?
MAGDALENA ZARZYCKA-RADWAN: Wstaję rano i od razu sprawdzam, czy aparaty są naładowane, bo zdarzyło się, że jeden świecił na czerwono, więc sprawdzam, czy wszystko jest dobrze. Wtedy myję się, czyszczę uszy i zakładam aparaty. Automatycznie robię to z włączeniem radia, bo lubię hałas, lubię muzykę i jest to mój sprawdzian, czy aparaty dobrze odbierają. No i chodzę w tych aparatach cały dzień - rozmawiam przez telefon, rozmawiam z ludźmi i wcale mi one nie przeszkadzają. Ale początki były bardzo trudne, a dzisiaj jestem bardzo zadowolona. Moi wnukowie - jeden ma 14, a drugi 12 lat - również mają na uszach słuchawki i coś tam robią w telefonach. A ja przyglądam się ich słuchawkom i pokazuję im moje, że moje są ładniejsze, bardziej dyskretne, prawda? Wtedy się ze mną kłócą, że „babciu, bo ty masz włosy”, a oni akurat nie mają. Słuchają muzyki w tych słuchawkach i boję się, zepsują sobie słuch, tak jak ja sobie popsułam. Wtedy modne były takie discmany na słuchawki i jak jechałam samochodem, to nie włączałam radia, tylko właśnie słuchałam z ulubionej kasety discmana i słuchawkę do uszu wkładałam - tak naprawdę to ciągle tylko do prawego ucha.
A: A kiedy zauważyła Pani swój pierwszy problem ze słyszeniem i czym się objawiał? Kto pierwszy zauważył, że coś się dzieje?
MZ: Dosyć wcześnie coś się zadziałało, bo miałam wypadek samochodowy. Rozłożyłam siedzenie z przodu i spałam na boku, a wtedy pasów nie było, natomiast dzieci były z tyłu poukładane „na waleta”. Nagle mąż raptownie zahamował, a ja poleciałam całym ciałem do przodu samochodu i upadłam uderzając prawym uchem. Od tamtego momentu zaczął się problem z tym uchem. Ja oczywiście nie chciałam go leczyć, powiedziałam, że się samo wyleczy. Ja jestem strasznym niedowiarkiem, nie ufam ludziom – to przez historię mojego życia. Ne lubię lekarzy i nie chodzę do lekarzy. Ja mało komu ufam. A ucho mnie bolało bardzo długo, chyba z 5 lat bolało po prostu. I to tak trwało.
A: I przez ten czas nic Pani nie robiła, żadnego badania słuchu?
MZ: Nagrzewałam sobie lampą.
A: A czuła Pani już wtedy różnicę w słyszeniu?
MZ: Zaczęłam odczuwać różnicę.
A: A w jakich sytuacjach przede wszystkim? Co takiego Pani zauważała?
MZ: Było tak, że świerszcze na wiosnę było słychać, i córka mówi do mnie „Mamo, słyszysz?”, ja mówię „nie”, ale jak nastawiłam lewe ucho, to słyszałam i wtedy już wiedziałam, że mam różnicę w prawym uchu. Zapisałam się do Centrum słuchu w Warszawie i dostałam taką kartę - chcieli mi implant wszczepić i jak nie lubię lekarzy, to byłam tak już nastwiona, że chciałam mieć implant, byle tylko nie mieć aparatów słuchowych.
A: Dlaczego, a z czym kojarzyły się Pani aparaty, że to powodowało u Pani taką niechęć?
MZ: Jakoś nigdy nie widziałam kobiet w aparatach, tylko widziałam mężczyzn i u nich to bardzo brzydko wyglądało - widoczne były i kolor miały brzydki. Więc po prostu nie wyobrażałam sobie siebie, jako kobiety, właśnie w takich aparatach i podjęłam decyzję, że pójdę na operację wszczepienia implantu. Dostałam tam już nawet termin operacji. Profesor zgodził się to zrobić i pokazał mi implant u drugiej osoby, to wtedy mnie otrzeźwiło „Boże kochany, ja takie coś będę miała?”. W tym uchu miałam ciągle problem, dlatego do tej kliniki poszłam i coś tam się źle pozrastało po tym, co pan doktor robił - nie pamiętam co było robione, ale miałam tam coś przecinane, ale nadal źle słyszałam po tym leczeniu rzekomym. Nie przywrócono mi słuchu, a wręcz zobaczyłam, czym jest implant. Przeraziłam się - tu znów estetyka - nie wyobrażałam siebie z implantem. I przyszedł okres, kiedy zaczęłam się z Warszawy wyprowadzać, bo taki zamiar miałam, że gdy przejdę na emeryturę, to wrócę do Lublina. Chyba w lecie się przeprowadzałam, a na jesieni zabolało mnie okropnie to ucho i poszłam do pierwszego lekarza i powiedziałam, że byłam, że leczyłam się w Warszawie i jestem tam zapisana, ale mieszkam teraz w Lublinie - proszę mi pomóc, bo mnie ucho boli. A pani doktor jak zobaczyła legitymację tego centrum to mówi: „Przy takim schorzeniu chce Pani mieć implant? Przecież ucho i tak będzie bolało, bo trzeba je najpierw wyleczyć”. I wtedy też skierowała mnie właśnie po aparat chociaż na to jedno ucho - i dała mi wizytówkę Audiofonu na Bernardyńskiej w Lublinie.
A: Do nas, tak?
MZ: Miałam już wyobrażenie co to implant i jak wygląda aparat słuchowy, więc pomyślałam, że mam włosy i jakoś przykryję aparat, więc pójdę i zobaczę, co mi szkodzi? I poszłam po prostu tylko się zorientować, zobaczyć. Poszłam do tego punktu i tak zaczęłam, że ja nie jestem głucha, tylko że chciałabym zapoznać się jak to działa, co to jest i w jaki sposób pomaga. W punkcie były takie młode osoby, była taka pani, która tak mi pięknie przybliżyła ten aparat słuchowy, że w końcu się przyznałam, że to chodzi o mnie, a ona do mnie „tak, widzę, bo Pani jedno ucho nadstawia, a jak to drugie ucho? Chodźmy, zbadamy. Zobaczymy jakie te ubytki są”. Ja przyszłam z tymi moimi ubytkami już od lekarza, ale ona mówi, że musi sprawdzić sama. Jednak są anioły, a nie lekarze, bo ja zawsze czułam się jako pacjentka intruzem, a tutaj poczułam się jak w domu, jak ważna osoba. Jestem ekonomistą z zawodu, więc na temat aparatów nic nie wiem i jeszcze mam złe przykłady zachowań lekarzy, a tutaj dziewczyna była tak otwarta, tak mnie wysłuchała. Sprawdziłyśmy słuch na jedno i drugie ucho, zobaczyłyśmy ile jest ubytku i mówi „to zacznijmy od jednego aparatu, bo i w drugim już jest niedosłuch”.
A: I aparat miała Pani wtedy zakładany na prawe ucho? Rozumiem, że po przymiarce aparatu w gabinecie zdecydowała Pani, że „tak, spróbuję”.
MZ: Tak, ale po badaniu kontrolnym za pół roku okazało się, że aparat prawy nosiłam, a lewe ucho w tym czasie się osłabiło. Pani mi zaproponowała, żeby założyć i na lewe ucho aparat, ale – to długa historia – były infekcje, które leczyłam i inne problemy. Ucho wciąż bolało.
A: A jaką różnicę zauważyła Pani nosząc jeszcze tylko jeden aparat, co się poprawiło?
MZ: Ja dużo jeżdżę na wykłady i na przykład w małej sali, jak rozmawialiśmy, to ja słyszałam, ale w dużej auli, gdy ktoś mi zadał pytanie, to nie słyszałam.
A: To było kiedy nie miała Pani aparatu, a kiedy założyła Pani aparat, jak w tych samych warunkach Pani słyszała?
MZ: Dużo lepiej, ale to ucho prawe mnie ciągle bolało, więc mając aparat tylko na lewym uchu wspomagałam sobie to słyszenie po prostu. Potem zaczęłam leczyć sobie to ucho prawe babcinymi metodami i udało mi się założyć drugi aparat, więc zaczęłam nosić obydwa.
A: I jaką różnicę odczuła Pani, kiedy miała już Pani dwa aparaty? Gdybym miała Pani powiedzieć to innym pacjentom - czy jest sens zakładać dwa aparaty czy jeden, czy jest różnica?
MZ: Różnica jest duża, przede wszystkim komfort, bo gdy miałam jeden aparat, to ciągle nadstawiałam to jedno ucho, a i tak nie słyszałam, gdy ktoś podszedł z drugiej strony.
A: Mając dwa aparaty i słysząc stereo w jakich sytuacjach czuje Pani największą poprawę? Co to Pani daje?
MZ: No radość, pewność, pewność siebie, mojego istnienia nawet. Bo proszę zauważyć, że kiedy wsiadłam z córką do swojego samochodu, a za nami jechała karetka pogotowia, ja byłam bez aparatów, to było po prostu niebezpieczne. Córka mówi „Mamo, nie możesz z domu wychodzić bez aparatów, bo nie słyszysz” i zawróciłyśmy po aparaty. Ona wtedy przesiadła się, a ja zdałam sobie sprawę, że nawet moje życie jest zagrożone, jeśli nie słyszę. Dziś jestem świadoma i zawsze zakładam aparaty - pilnuję tego bardzo.
A: Pani Magdaleno, mówiła Pani, że długo zajęło pani leczenie i długo się Pani opierała, myślała o implancie itd. Z perspektywy czasu, co zmieniłaby Pani w kwestii założenia aparatów? Czy dziś, patrząc na swoje życie, szybciej by się Pani zdecydowała?
MZ: Tak, świadomość moja dojrzała po prostu. Wtedy nie wiedziałam, że brak słyszenia, nawet minimalny, może tak szkodzić. Boże, ktoś zadawał mi pytanie, a ja odpowiadałam nie na temat… Dzisiaj każdego bym przekonywała, że jednak słuch jest tak ważny jak posiłek. Od słuchu zależy twoje życie i twoje funkcjonowanie. Jak nie usłyszę czegoś, to nie zrobię tego, co powinnam.
A: A jakich dźwięków brakowało Pani, kiedy nie miała Pani aparatów, a jednocześnie odzyskała je Pani dzięki aparatom?
MZ: Ponieważ ja cały czas pracowałam w harmidrze, w hałasie, to gdy nie miałam aparatów, czułam się dobrze – wszyscy krzyczeli, a ja tego nie słyszałam. Z kolei dzisiaj mam aparaty i wszystko słyszę, nawet śpiewające ptaki. To jest radość, naprawdę, a przedtem broniłam się, zamykałam się w dziupli, po prostu wyłączałam się. Zrezygnowałam nawet z chodzenia do teatru, bo gdy daleko siedziałam to bałam się, że nie będę słyszała tekstu. Z wielu rzeczy i przyjemności rezygnowałam ze względu na niedosłuch.
A: Rezygnowała Pani z teatru, ze spotkań towarzyskich, jak się Pani z tym czuła?
MZ: Bardzo źle się czułam. Na początku przyjmowałam to, że tak musi być i mówiłam, że Panu Bogu nie udała się starość, czyli że mój niedosłuch to wina Pana Boga, nie moja, bo aparaty włożyć było mi bardzo trudno. A dzisiaj nie pozbawiam się radości życia, kocham muzykę, kocham chodzić do teatru, kocham dźwięki, nawet krzyki, jak się coś dzieje, ale wtedy wyłączam aparaty, żeby nie słyszeć - mam możliwość sama pozbyć się zbędnego hałasu. A kiedy chcę słyszeć, to mogę zwiększyć głośność, więc jestem zadowolona. Poza tym jestem bardziej kreatywna, bo słyszę. Mając aparaty mogę robić coś w komputerze i rozmawiać. Kiedyś też taka byłam, miałam podzielną uwagę, mogłam i rozmawiać, i pracować, a potem, gdy nie miałam aparatów, gdy byłam pozbawiona słyszenia, to byłam tylko na jednej rzeczy skupiona i potrafiłam powiedzieć: „proszę mi nie przeszkadzać”. Nie słyszałam i tak odreagowywałam.
A: Czy można powiedzieć, że dzięki aparatom jest Pani spokojniejsza i bardziej aktywna zarazem?
MZ: Bardziej aktywna i bardziej zadowolona. I pewna siebie, bo jeśli człowieka coś boli albo czegoś mu brakuje, to jest się niepewnym siebie, a ja jestem pewna siebie, prawda? Bo 600 km dzisiaj przejechać to jest coś.
A: Jest Pani niesamowitą osobą.
MZ: Po prostu chce mi się żyć, mam chęć do życia, bo nic mnie nie boli, wszystko słyszę, wszystko widzę, bo też i okulary noszę do czytania.
A: A co spowodowało, że zdecydowała się Pani na zakup aparatów w firmie Audiofon?
MZ: Jak weszłam do waszej firmy to przede wszystkim te wszystkich książeczki tam były wyłożone o produktach, opis szczegółowy był w ulotkach, więc ja to wszystko poczytałam, a potem weszłam w Internet, bo okazało się, że aparaty to jest duży wydatek. Dzisiaj wydałabym nawet 2 razy tyle, bo aparaty są mi potrzebne i już jestem tego świadoma. Natomiast wtedy, patrząc na cenę i na potrzebę, to jeszcze bardziej się zdołowałam przez mój brak słyszenia. Po prostu było mi wszystko jedno.
A: A co zdecydowało, że mimo wysokiej ceny zakupiła Pani najlepsze rozwiązanie?
MZ: Wierzę w tę firmę. Jestem osobą bardzo konkretną - jak coś powiem, to tak jest, i jak się umawiam na spotkanie, to żeby się paliło i waliło - muszę być. Więc idąc na spotkanie do punktu byłam przygotowana i oczytana na temat nowych aparatów, które właśnie wchodziły, więc wiedzę już miałam. Zainteresowali mnie ludzie, którzy tam pracują, to znaczy poczułam pewną wartość, profesjonalizm. A potem analiza – „mam już aparaty, po co będę kupować lepsze”. Ale ta firma, Ci ludzie są tak mocno profesjonalni – idą do przodu, chcą coś ulepszyć, robią to dla ludzi, czyli dla mnie, więc ja ich szanuję i oni szanują mnie, bo ja nie słyszę, a oni szanują mnie z tym, więc postanowiłam, że pójdę, zmienię aparaty, zobaczę w czym to jest lepsze i faktycznie jest lepsze, i mało tego - dalej czekam na takie rozwiązania, żeby w ogóle nie trzeba było ładować aparatów, tylko żeby cały czas były naładowane, bo czasami mi dnia brakuje i trzeba podładować.
A: A czy szukała Pani gdzieś innych rozwiązań, firm?
MZ: Jak byłam w Warszawie, to miałam kontakt jeszcze z inną firmą, nie pamiętam jaką, i tam bardzo mnie lekceważono. Byłam intruzem, nie pacjentem, a ja chciałam się tylko dowiedzieć o ich produkcie. Te informacje zostały mi po prostu bardzo źle przekazane. Próbowałam wczytywać się, że jeszcze producenci chcą coś zmienić, polepszyć, prawda? To jest wtedy takie „ach” i nie patrzy się na cenę.
A: A co było dla Pani proste, a co trudne przy wyborze aparatów?
MZ: Przede wszystkim ważny był przekaz informacji o produkcie.
A: Protetyk je Pani przedstawił?
MZ: Tak, jaki jest aparat, jak działa i zaproponował wypróbowanie go przez 2 tygodnie. I gdy próbny odlew ta Pani brała - a to rozpiera w uchu - to taką troskę okazywała, żeby mi było dobrze i wygodnie.
A: A jak czuła się Pani u nas na badaniach, jak to przebiegało?
MZ: Bardzo spokojnie, bardzo. Ja nie jestem ufna do ludzi, ale u was, nie wiem czy we wszystkich punktach, ale tam, gdzie chodzę, to po prostu są panie tak miłe i tak delikatne, że idę tam zawsze z wielką przyjemnością i wiem, że o co poproszę, o co zapytam, zawsze mi odpowiedzą, zawsze porozmawiamy jak najlepsi przyjaciele, jak w domu, bezpiecznie.
A: Opieka i poczucie bezpieczeństwa ma ogromne znaczenie w naszej firmie.
MZ: A wie pani, dlaczego bezpieczeństwo dla mnie jest tak ważne? Bo ja jestem dzieckiem urodzonym na zamku lubelskim, a zamek lubelski w 1949 roku i wcześniej był więzieniem. I ja, jako dziecko, siedziałam tam 2 lata i 2 miesiące, dlatego mam uprawnienia kombatanckie, bo jako dziecko bez swoich rodziców musiałam się wychować w komunie w takich warunkach. To było tak trudne, tak trudne, że zamknęłam się cała w sobie.
A: Teraz rozumiem, dlaczego dla takiego pacjenta jak Pani, który ma swoje trudne doświadczenia życiowe, opieka jest tak ogromnie ważna.
MZ: Jestem w stanie stwierdzić, że żaden szpital, żaden lekarz, żaden oddział nie jest w stanie dać tyle ciepła pozytywnego dla osoby cierpiącej, ile właśnie te panie.
A: Można powiedzieć w takim razie, że Audiofon spełnia najtrudniejsze oczekiwania wymagających pacjentów?
MZ: Naprawdę uważam, że tam pracują ludzie nie dość, że profesjonalni, to jeszcze bardzo dobrego serca. Do takich pacjentów, jak ja, to naprawdę trzeba mieć cierpliwość. W żadnym momencie nie było problemu, że o coś się zwróciłam, np. dzwoniłam do pani Kasi „Jezu, aparat mi się zepsuł, ja przyjadę z nim, bo się na czerwono zaczął palić”, czy cokolwiek innego, to zawsze na panią Kasię i swój lubelski gabinet mogę liczyć. Tam mają bardzo dużo pacjentów, ale zawsze znajdą te 5 minut. Ja bardzo szanuję czas i zawsze wpadam na 5 minut, gdy mi czegoś potrzeba, i nigdy nie zostałam odesłana od drzwi.
A: Wracając do aparatów - bez nich trudno byłoby np. wnuczka zrozumieć, kiedy wierszyk deklamuje? Jak się Pani z tym czuje, że może go Pani usłyszeć, jakie emocje Pani wtedy towarzyszą?
MZ: Przede wszystkim wielka radość, ale ja ich cały czas uświadamiam, że przez słuchawki też mogą mieć niedosłuch. U mnie to powstało, nie wiem, czy przez uderzenie, czy przez starość, że jednak w obojgu uszach mam niedosłuch. Natomiast z tym można sobie poradzić poprzez aparaty - i nie poddawać się, być otwartym na wszystko.
A: A jak Pani myśli, jak wyglądałaby Pani życie, gdyby nie miała Pani aparatów, jeśli chodzi o kontakty z rodziną, z wnukami? Co by Pani takiego straciła?
A: Na pewno musieliby do mnie krzyczeć i unikaliby ze mną kontaktu, choć raczej nie, bo babcia dla nich jest najukochańszą osobą. Ale relacje byłyby na pewno zupełnie inne, a tak to ja wszystko słyszę i wszystko wiem, mało tego - rodzice krzyczą, a ja nie krzyczę!
A: A co Pani najbardziej lubi w swoich aparatach?
MZ: Że słyszę i mogę nawet odebrać telefon bezprzewodowo, żeby nie trzymać go przy uchu. Bo słyszę w aparatach „proszę wyłączyć telefon”, to wyłączam, wkładam telefon do torebki i już. Ostatnio na koncercie Maryli Rodowicz byłam, a tu telefon dzwoni, a ja wtedy nic nie robię, tylko z torebeczki wyjmuję, mówię „Jestem na koncercie”. I nikomu nie przeszkadzam - no to jest rewelacja - torebka leży gdzieś dalej, a ja jestem kawałek od torebki, telefon dzwoni i ja go w aparatach słyszę.
A: W swoich aparatach mimo tak głośnego otoczenia bez problemu słyszała Pani rozmowę telefoniczną? A jak otoczenie zareagowało?
MZ: W ogóle nie wiedziało, nie usłyszeli, bo to jest dyskretne.
A: A inne funkcje?
MZ: Przełączam sobie na program telewizyjny, na muzykę - po prostu przełączam to sobie w telefonie.
A: Czy korzysta Pani z jakichś dodatkowych akcesoriów, na przykład do oglądania telewizji?
MZ: Nie mam innych urządzeń.
A: Skoro tak bardzo jest Pani z funkcji odbierania telefonu w aparatach zadowolona, to powiem Pani, że akcesorium do telewizora też jest naprawdę super. Jutro będzie Pani miała okazję sobie to obejrzeć, a jeśli nie u nas w centrali, to po prostu w punkcie w Lublinie. A podsumowując naszą rozmowę – co chciałaby Pani przekazać osobom, które już wiedzą, że mają problem ze słuchem, ale odkładają moment zakupu aparatów?
MZ: Ja bym im powiedziała, że przede wszystkim nie szanują siebie, bo pozbawiają siebie największej radości słyszenia. Aparaty nie bolą, a dają wielką przyjemność, bo pozwalają słyszeć. Posłuchaj swojego słuchu, jakich sylab nie słyszysz. Jeśli ktoś stwierdzi, że faktycznie nie słyszy, to przede wszystkim słaby słuch pozbawia go radości słyszenia, pewności siebie, otwartości na nowe, ciekawe rzeczy.
A: Pani Magdaleno, dlaczego zdecydowała się Pani zostać ambasadorem firmy Audiofon?
MZ: Wypełniałyśmy tę ankietę i powiedziałam, że dla mnie, człowieka przekory, który bardzo mało ufa ludziom, który musi wszystkiego sam doświadczyć i sam do wszystkiego dochodzić, to jest po prostu odzyskanie słuchu, radości życia. I przy takich osobach, jak te panie w punkcie, to było dla mnie czymś bardzo wielkim, nieosiągalnym. I ja właśnie dla nich to robię.
A: Więc dobra obsługa jest dla Pani aż tak bardzo ważna?
MZ: Moje zadowolenie i niezadowolenie było zawsze odbierane przez nie tak pozytywnie, że ja po prostu uwierzyłam. Nie miałam ani mamy, ani ojca, a do nich szłam jak do domu, do osób, którym zaufałam. Zaufałam, oddałam swoje uszy, i to bez względu na to, ile by te aparaty nie kosztowały. One są dla mnie jak śniadanie, obiad czy kolacja, obowiązkowe wręcz.
A: A czym według Pani powinien się pacjent kierować przy wyborze aparatów - jakością słyszenia? Co powinno być najważniejsze dla pacjenta?
MZ: Jeśli sami doświadczą jakości słyszenia, to na pewno podejmą dobrą decyzję. Bez namawiania nawet kupią aparaty, bo będą wiedzieli, za co płacą. Nie trzeba sugerować się innymi rzeczami, tylko przede wszystkim tym, jak słyszymy. I mogę powiedzieć innym pacjentom: nie bójcie się, aparatów wcale nie widać, a poza tym nikt nie zwraca na to uwagi, bo to tylko nasze myślenie jest takie, że innych to interesuje, a tak nie jest. Tylko gdy odbieram telefon w aparatach, to ktoś pyta „a co to jest, pokaż, jakie to słuchawki?”, i wtedy mówię, że to aparaty słuchowe. Poza tym nikt nie zwraca na nie uwagi.
A: Pani Magdaleno, dziękuję Pani bardzo za ten wywiad i poświęcony nam czas.
MZ: Jeśli on w czymś może komuś pomóc, to służę, bo aparaty to naprawdę bardzo dobra rzecz.
A: Jeszcze raz bardzo dziękuję.