
Pomimo swojego wieku nadal pracuje zawodowo. W wolnych chwilach gra na fortepianie i spotyka się ze znajomymi. Jak sam przyznaje: kocha życie, przyrodę i swoją rodzinę.
Audiofon: Panie Tadeuszu, dziękuję, że zdecydował się Pan opowiedzieć swoją historię i zostać ambasadorem firmy Audiofon. Opowie nam Pan, z jakiego powodu zdecydował się Pan zostać naszym ambasadorem?
Tadeusz Donocik: To jedno z trudniejszych pytań, jakie dostaję. Dlaczego coś człowiek robi? W moim przypadku to jest zawsze jakaś wielowątkowość. Z jednej strony próżność, którą każdy człowiek w jakimś stopniu ma. Nazywanie się ambasadorem trochę wciąga, i mnie też wciągnęło. Bycie ambasadorem dla mnie zawsze wiąże się z jakąś promocją - czegoś lub kogoś. Wydaje mi się, że mam pewne doświadczenia życiowe i zawodowe - i nie tylko w działalności społecznej czy politycznej. To wszystko razem spowodowało, że uznałem tę propozycję za atrakcyjną. A jeszcze do tego wszystkiego, jak się teraz okazuje, poznałem Panią i zespół ludzi, których charakterystyczną cechą jest wielozadaniowość. Poza tym od czasu do czasu zajmuję się dziennikarstwem, promocjami itd. Bardzo mi to imponuje - gdybym wcześniej wiedział, to też bym się zgodził, albo sam bym zaproponował, żeby stworzyć taki „urząd” ambasadorów. Choćby po to, żeby móc poznać takich ciekawych i niezwykłych ludzi.
A: Jest nam niezmiernie miło, Panie Tadeuszu. Teoretycznie jest Pan na emeryturze, a jak to wygląda w praktyce?
TD: Faktycznie to wygląda tak, że mam dużo zajęć. Ale nie są to takie obowiązki, że muszę na godzinę siódmą przyjść do pracy. Chyba, że jadę gdzieś pociągiem i trzeba zdążyć na pociąg. Natomiast generalnie aktywność zaczynam około godziny dziesiątej, jedenastej. I ona czasami trwa do późnych godzin wieczornych. Na czym ta aktywność polega? Byłem przez wiele lat związany ze środowiskami samorządu gospodarczego, organizacjami przedsiębiorców, i pomimo, że już nie pełniłem funkcji - po 30 latach bycia prezesem Regionalnej Izby Gospodarczej w Katowicach i 32 latach wiceprezesem Krajowej Izby Gospodarczej w Warszawie - zostałem honorowym prezesem w jednej i drugiej organizacji. Z tego tytułu mam czasami jakieś obowiązki - trzeba coś zaopiniować, coś napisać, powiedzieć lub reprezentować te organizacje na zewnątrz, albo siebie wewnątrz tych organizacji. To wszystko powoduje, że tego typu zajęć mam sporo. Byłem zawsze związany z biznesem, nauką i samorządem terytorialnym, więc wiele moich działań polegało na kojarzeniu tych środowisk, czyli samorządu terytorialnego, gospodarczego, i oczywiście środowiska naukowego - uczelni i instytutów. I te relacje nadal trwają – czasami jestem proszony o jakiś wykład dla studentów, a to wymaga również pracy własnej. I tak moje życie przebiega - raz w większym stresie, raz w mniejszym - ale urokliwie, bo mam to szczęście, że w życiu robiłem zawsze to, co lubiłem robić. Albo inaczej - praca, którą wykonywałem, była pracą, którą albo już wcześniej lubiłem, albo taką, którą polubiłem.
A: Świetnie. To bardzo ważne w życiu, żeby robić to, co się lubi.
TD: Absolutnie tak, nie ma nic ważniejszego.
A: A co ceni Pan sobie w życiu prywatnym?
TD: Jak się ma 78 lat, to czas na refleksję, spojrzenie wstecz. Dlatego dla mnie najważniejsza w tej chwili jest rodzina – w tym moje relacje z córkami, które już oczywiście nie mieszkają z nami, i z moimi wnuczkami. Jedna ma już 21 lat i studiuje social media na Uniwersytecie w Amsterdamie -jest na drugim roku studiów, po trzech semestrach. Wnuczki od młodszej córki mają 7 i 10 lat, więc odstęp wiekowy jest pomiędzy nimi duży, ale między córkami różnica wieku też wynosi dziesięć lat, więc to normalne.
A: Wracając do Pana słyszenia, od kiedy boryka się Pan z problemem niedosłyszenia?
TD: Na to pytanie trzeba odpowiedzieć lekko, pół żartem. Kiedy żona mówiła mi o sprawach niewygodnych, to już wtedy wydawało mi się, że nie słyszę. Albo, że nie zawsze dobrze słyszałem. Natomiast tak naprawdę wydaje mi się, że ja sobie sam trochę zepsułem słuch, ponieważ zawsze słuchałem bardzo głośnej muzyki - i na słuchawkach, i z głośników. Był czas, kiedy sprzęt wzmacniający nie był tej jakości, która jest obecnie. Ale ja trzydzieści parę lat temu w Peweksie taki sprzęt kupowałem - byłem takim trochę gigantomanem, zafascynowanym tego typu urządzeniami, a w Peweksie były one nawet na dzisiejsze standardy przynajmniej średniej jakości. W każdym razie słuchałem głośnej muzyki codziennie. I to już w czasach przedstudenckich, czy wczesnomałżeńskich, tak więc składam niedosłuch na barki słuchania głośnej muzyki, choć może był on wrodzony lub nabyty w inny sposób.
A: Wspominał Pan, że małżonka zwróciła uwagę na to, że Pan nie do końca rozumie, co do Pana mówi. Proszę o tym opowiedzieć.
TD: Moja żona nigdy nie próbowała rzucić palenia, w związku z tym ma dość niski tembr głosu, a w moim przypadku im niższy głos, tym rozumienie słów jest gorsze. No i pewnie od tego się zaczęło, że prosiłem żonę coraz częściej, żeby coś powtórzyła.
A: I jak żona na to reagowała?
TD: Różnie. Zaczynała mówić coraz głośniej, czasem bardzo głośno. Denerwowało ją, że musi powtórzyć coś więcej niż dwa razy. Ktoś jej podpowiedział, że po co ma się męczyć, jeśli można kupić aparaty? Długo nie wiedziałem, że to się uda i że pomoże. Zresztą 12 lat temu wiedzy na ten temat w społeczeństwie w ogóle nie było. Konsultacji, promocji - prawie zero. To wszystko spowodowało, że dopiero koleżanka laryngolog skierowała mnie do audiologa. Początkowo myśleliśmy, że trzeba przepłukać uszy, ale okazało się, że to nic nie dało, że jednak trzeba kupić aparaty. Mówiono mi, że jest dopłata z NFZ, ale to była symboliczna kwota, a aparaty wtedy kosztowały około 6 tysięcy złotych. Dzisiaj już około 14 tysięcy. Poziom życia w naszym kraju, poziom wynagrodzeń rośnie, ale ceny tych urządzeń rosną nawet szybciej. W związku z tym, jeśli nic się nie zmieni i dopłaty nie będą wyższe, to granica możliwości zakupu aparatów, wykluczenie będą coraz większe. A przecież narząd słuchu jest takim samym narządem, jak narząd wzroku. Łatwiej mi nawet to porównać do wsparcia NFZ dla cukrzyków. Są sensory, które pokazują w czasie rzeczywistym poziomu cukru. Kiedyś sensor kosztował 252 zł, a ja go zakładałem raz na dwa tygodnie, więc kosztowało mnie to ponad 500 zł. Dzisiaj płacę za to samo około 70 zł, bo dopłaca do tego NFZ. Dlaczego nie przenieść tego na aparaty? Są one tak ważne dla narządu słuchu, jak sensory dla cukrzyków. Oczywiście cukrzyca daje wiele powikłań we wszystkich organach, ale równie ważna jest walka z wykluczeniem osób żyjących w ciszy – cisza jest dobra, ale tylko w czasie medytacji. Mówiłem również o zmianach jakościowych, jakie się w aparatch dokonały. Dzisiejszy aparat wybiera z masy głosów - gdy jest wielu rozmówców, towarzystwo liczne i każdy coś mówi, to aparat selekcjonuje poziom głosu. Dla mnie było ważne, żebym słyszał bardziej ten głos, a nie inny. I to już jest w aparatach, zresztą dla mnie sztuczna inteligencja wydaje się dobrym kierunkiem rozwoju.
A: Wrócę do osoby, która powiedziała Panu, że może Pan sobie pomóc za pomocą aparatów słuchowych. Czy dobrze rozumiem, że była to zaprzyjaźniona laryngolog?
TD: Tak
A: A wcześniej zauważył Pan, że nie zawsze rozumie małżonkę. Jakie jeszcze symptomy mówiły, że coś dzieje się z Pana słuchem?
TD: Jak powiedziałem - czasami prowadzę zajęcia ze studentami. Był okres, kiedy pracowałem na uczelni i miałem zajęcia bardzo często – a na sali było dwieście, trzysta osób. Wtedy nie było mikrofonów z każdego miejsca, w związku z tym, gdy ktoś pytał, a ja prosiłem, by powtórzyć pytanie, to mogło nawet studenta denerwować, bo on nie wiedział, czy ja na pewno nie usłyszałem, czy dlatego prosiłem o powtórzenie pytania, bo musiałem zastanawiać się tak długo nad odpowiedzią. To tylko jeden przykład wzięty z życia.
A: A jakie emocje Panu wtedy towarzyszyły, gdy musiał Pan prosić studentów o powtórzenie?
TD: Początkowo było to stresujące, ale nie powodowało zmiany w moich zachowaniach, natomiast z czasem, im częściej niedosłyszałem, tym większy to powodowało stres. Moi przyjaciele też to zauważyli. Mówili „słuchaj, może trzeba wypłukać te uszy, może masz nadprodukcję woskowiny”. Ale okazało się, że woskowiny nie było i nie o to chodziło, więc trzeba to było zbadać.
A: Czy jest Pan w stanie przypomnieć sobie, ile czasu minęło od chwili, gdy znajomi zaczęli zauważać, że z Pana słuchem coś się dzieje, do pierwszego badania słuchu?
TD: Myślę, że to było 5 lat.
A: Aż 5 lat?
TD: Jeśli mnie pamięć nie myli. W każdym razie od momentu badania słuchu już miałem świadomość, że niedosłuch faktycznie jest, że warto sobie pomóc zakupem aparatów. Potem to już poszło dość szybko - pani doktor, która pierwsze badania słuchu mi zrobiła, skierowała mnie do punktu audioprotetycznego. I tak trafiłem do Audiofonu, a tam była Pani Elżbieta, która jest świetnym protetykiem. Po dwóch tygodniach otrzymałem aparaty.
A: Wracając do Pani Elżbiety, czy pamięta Pan, jak przybiegła pierwsza wizyta w gabinecie Audiofonu?
TD: Ja zawsze patrzyłem na ludzi przez pryzmat ich fachowości, predyspozycji do tego, co robią i ich wiedzy. Audiofon, aparat słuchowy, jak to działa itd. było dla mnie dość tajemną wiedzą. Pani Elżbieta bardzo mi się ze swoją wiedzą podobała - że potrafi zbadać słuch, potrafi powiedzieć, co i jak trzeba zrobić, potrafi pobrać odlew przewodu słuchowego, do którego potem wkłada się aparat słuchowy. Powiem, że ona tak trochę „profesorsko” mi się kojarzyła - uprzejma niezwykle, ale bardzo poważna, z dystansem, trzeba było się podporządkować, co ja akurat bardzo lubię. W związku z tym to mnie nie zniechęciło w żadnym przypadku, bo była połączeniem profesjonalizmu i uprzejmości, która też zawsze jest mi bliska. Byłem więc pod dużym wrażeniem i to jest moje pierwsze wspaniałe wspomnienie. Zresztą do dzisiaj ani razu się nie zawiodłem, a już pięć razy zmieniłem aparaty.
A: I za każdym razem protetykiem, który Panu towarzyszy w tej zmianie, jest Pani Elżbieta?
TD: Dokładnie tak, za każdym razem. Raz po prostu zgubiłem aparaty na jakimś weselu, to był ten pierwszy przypadek. Nie miałem świadomości, że mogą tak łatwo wypaść. Nie wiem, czy w tańcu je zgubiłem, czy w innej sytuacji, w każdym razie wypadły. Gdy wróciłem do hotelu, od razu tam zadzwoniłem, ale już nikt nie odbierał telefonu. Rano pojechałem ich szukać, ale już było posprzątane - nie znalazłem aparatów. Trzeba było zamówić nowe. I Pani Elżbieta znów stanęła na wysokości zadania. Innym razem aparaty leżały obok orzeszków na stole. Nagle czuję, że coś dziwnego gryzę, a to był aparat... Na szczęście nie zgryzłem go, ale niewiele brakowało. Raz również zdeptałem aparat, bo gdzieś mi spadł. Spadł nie z ucha, tylko ze stołu, na którym miałem zamiar wymienić baterię. Wstałem, żeby po coś sięgnąć, i nagle poczułem, że coś zgniatam, a to był aparat słuchowy. Podobno - nie pamiętam, pewnie nie firma Audiofon, ale inne firmy już mają tytanowe wkładki do tych aparatów wewnątrzusznych, a tytan jest bardzo twardy
A: Pana aparaty to model wkładany do ucha?
TD: Tak
A: Ciekawe, nie słyszałam o tym. A ogólnie szukał Pan podobnych rozwiązań u konkurencji?
TD: Nie szukałem, ale sprawdzałem - w firmie GEERS. Ceny są dosyć porównywalne, może odrobinę niższe, i ten sam poziom dofinansowania z NFZ. To właśnie oni wymyślili, czy ich producent lub dostawca wymyślił te tytanowe obudowy. Myślę, że jeśli za tym pójdzie również obniżanie ceny, to mogą podbić rynek.
A: A co zdecydowało, że został Pan w Audiofonie?
TD: Należę do ludzi, którzy, wbrew pierwszemu wrażeniu, są dosyć tradycyjni i przyzwyczajają się do osób, do rzeczy. Ja mam w domu jeszcze sprzęt, który kupiłem 40 lat temu - muzyczny na przykład. Nie wyrzuciłem go, ponieważ pomyślałem sobie, kto jeszcze dzisiaj może mieć taki magnetofon szpulowy, czy magnetofon kasetowy, których już nikt nie produkuje? No i trzymam go, bo to jest przywiązanie do czegoś, zwłaszcza jeżeli coś kupiłem i jestem z tego zadowolony.
A: A czy pamięta Pan pierwsze przymierzenie aparatów? Jakie wrażenie ponowne słyszenie na Panu zrobiło? Czy zostały jakieś emocje?
TD: Nie wiem… czy poczułem, że to jest plastik? Czy poczułem, że to jest jakieś obce ciało? Nie wiem.
A: A pod względem słyszenia, czy to Pan zapamiętał?
TD: Że nagle zrobiło się głośno, to znaczy, że słyszałem głos Pani Eli, siebie nawet inaczej słyszałem. Trochę ten dźwięk odmieniał dotychczasową rzeczywistość.
A: A jak wygląda teraz słyszenie w aparatach?
TD: W sposób naturalny moje aparaty zostały zaakceptowane przez mój organizm do tego stopnia, że gdy nie mam ich założonych - to gorzej się czuję. Wyjmuję je więc tylko na noc.
A: Wspominał Pan, że jest wieloletnim użytkownikiem aparatów.
TD: Tak – od 12 lat.
A: Ma Pan również świadomość tego, jak technologia idzie do przodu. Jakie największe różnice widzi Pan pomiędzy aparatami, których używa Pan w tym momencie, a tymi, które miał Pan poprzednio, albo jeszcze wcześniej?
TD: Miałem takie aparaty, zresztą mam je do dzisiaj, które po prostu piszczały, sprzęgały się z czymś. Ale trzymam je w rezerwie, gdyby obecne miały ulec uszkodzeniu, bo lepiej czasem usłyszeć popiskiwanie, niż w ogóle nic nie słyszeć. Pod tym względem jakość jest w tej chwili zupełnie inna. Oprócz tego aparaty, które teraz kupiłem, mają możliwość selekcjonowania głosu z tłumu głosów.
A: Tego głosu, na którym Panu najbardziej zależy?
TD: Tak. Jak już powiedziałem, wynika to z wykorzystania sztucznej inteligencji, takie odnoszę wrażenie. Może się okazać, że za kolejne dwa lata będzie jeszcze coś nowocześniejszego?
A: Z całą pewnością tak będzie, dziękuję za rozmowę!