Sebastian Lewandowski 1

Marketingowiec z głową pełna pomysłów i kalendarzem wypychanym po brzegi. Pracuje w międzynarodowym środowisku zarażając innych swoim entuzjazmem. Jego pasje to fotografia lotnictwa, książki, muzyka i sport.

AUDIOFON: Dziękujemy, Sebastianie, że zdecydowałeś się opowiedzieć swoją historię i po raz kolejny zostać ambasadorem Audiofonu. Co o tym zadecydowało?

SEBASTIAN LEWANDOWSKI: Ja również dziękuję, że zostałem ponownie zaproszony - bardzo się z tego cieszę. A skąd moja decyzja? Chyba z tego samego powodu, z jakiego w ogóle do was trafiłem. Uważam poza tym, że świadomość społeczna na temat niedosłuchu nadal jest w naszym kraju zbyt mała. Lekarze, wbrew pozorom, nie zachęcają pacjentów, u których widzą uszkodzenie słuchu, żeby udali się do protetyków słuchu. Dużo czasu straciłem od momentu, gdy wiedziałem, że mam problem ze słuchem, do chwili, gdy trafiłem do protetyka i zacząłem używać aparatów słuchowych. Jeżeli mogę w ten sposób komuś pomóc, to świetnie, dlatego tu jestem.

A: A co wyniosłeś z poprzedniej edycji programu ambasadorów?

SL: Najwięcej chyba z wymiany zdań, poglądów na temat tego, jak działają aparaty, jak różne są wady słuchu, w jaki sposób używamy aparatów, w jakich okolicznościach się sprawdzają, w których mniej. A więc wymiana doświadczeń na temat ustawień, jakichś nowinek technicznych. No i przede wszystkim poznałem ludzi, którzy mają podobne problemy, poznałem historie, niektóre bardzo podobne do moich, inne zupełnie różne. Tego typu spotkania dużo wnoszą, można się sporo dowiedzieć, pomóc sobie nawzajem.

A: Jak to jest być częścią rodziny Audiofon?

SL: Dobre pytanie. U mnie to rzeczywiście przybrało formę spotkań rodzinnych, zwłaszcza z Kasią, moją protetyczką słuchu, do której dość często przychodzę, bo z takich typowo „służbowych” stosunków przeszliśmy właśnie w bardzo rodzinne. Bardzo często, gdy mamy trochę więcej czasu, posiedzimy sobie, porozmawiamy o tysiącu różnych spraw - często zupełnie niezwiązanych ze słuchem, aparatowaniem, itd. A przy okazji jestem w stanie „zarządzać” swoją wadą, bo dzięki pomocy fachowców wiem, jak sobie z nią radzić. Pytam o różne okoliczności, które mi się zdarzają, gdy nie ma przy mnie kogoś, kto byłby mi w stanie coś wyjaśnić, więc rozmawiamy właśnie o takich sprawach. Czuję się tam „zaopiekowany”, poza tym bardzo dobrze, że wciąż trafiam na te same osoby, bo bardzo dobrze się już znamy - to duża przyjemność pracować z takimi osobami.

A: Wiem, że jesteś osobą aktywną. Jak spędzasz wolny czas?

SL: Bardzo różnie, bo ze względu na dość nieregularną pracę moja aktywność często się zmienia. Jeżeli mam więcej czasu, to np. w zimie bardzo często jest to skitouring - taka moja ostatnia pasja. Zaczęło się od zwykłego chodzenia po górach, a teraz chodzę na nartach i na nich zjeżdżam – to moja zimowa aktywność numer jeden. Poza tym robię to, na co sobie mogę pozwolić ścianka wspinaczkowa, siłownia, rower i tego typu rzeczy. Wszystko zależy od tego, jak mogę dostosować to do swojej pracy.

A: A w jakich okolicznościach posiadanie aparatów słuchowych przydaje się najbardziej?

SL: Zdecydowanie w pracy. Pracuję w środowisku, w którym mam do czynienia z bardzo różnymi sytuacjami, z mniejszymi lub większymi grupami ludzi, z którymi muszę rozmawiać. Tak naprawdę moja praca polega głównie na rozmawianiu z ludźmi, więc to, żeby ich dobrze słyszeć i przede wszystkim dobrze rozumieć, to aspekt numer jeden, dla mnie najważniejszy. Wszelkiego rodzaju konferencje, spotkania jeden na jeden czy w większych grupach, prowadzenie prezentacji, gdzie padają pytania z sali - to są dla mnie sytuacje, w których muszę mieć 100% pewności, że dobrze słyszę i że przede wszystkim dobrze rozumiem.

A: A jak to wyglądało w czasie, kiedy jeszcze aparatów nie miałeś?

SL: Często wstydziłem się, że po prostu nie słyszę. Wstydziłem się, że ktoś do mnie mówi, a ja trochę zgadywałem, co do mnie ta osoba powiedziała. No i jak się pomyliłem, to wychodziły różne nieporozumienia. Czułem się bardzo niepewnie i to jest chyba największa zmiana, jaką odczułem po założeniu aparatów. Po pierwsze, osoby z Audiofonu mówiły mi, że nie ma się czego wstydzić, bo to jest taka sama wada jak każda inna - ktoś nosi okulary i też nie ma powodu, by się tego wstydził. To samo jest z aparatami słuchowymi. To było pierwsze, co mnie tak mocno uderzyło – zrozumiałem, że jestem zupełnie normalny, tylko trochę gorzej słyszę. Drugą rzeczą było, gdy protetyczka, z którą pracowałem, pokazała mi, jak dalece aparatowanie mojej wady może mi pomóc. I rzeczywiście tak było. Ze spotkania na spotkanie, jeszcze gdy początkowo testowałem aparaty, czułem niesamowitą różnicę - kiedy je ściągałem, nagle okazywało się, że nie słyszę połowy dźwięków, które słyszałem w aparatach. To mnie bardzo szybko przekonało do tego, żeby zająć się sobą, żeby zainwestować w aparaty. Dzisiaj cieszę się z tego i de facto najbardziej żałuję, że zrobiłem to tak późno.

A: Z czego to wynikało, że tak późno zdecydowałeś się na ten krok?

SL: W moim przypadku z dużej niewiedzy. Na pewno też z braku otrzymania przysłowiowego „kopa” od osób, które zajmowały się badaniami, od lekarzy. Ja wielokrotnie byłem u laryngologów, którzy stwierdzali ubytek słuchu, ale nikt mi nie powiedział „proszę iść, proszę się zainteresować, założyć aparaty” itd. Może trafiłem na niewłaściwe osoby. Pokazywały mi, że coś się dzieje z moim słuchem, ale nie było ostatecznego pchnięcia mnie w kierunku osób zajmujących się protezowaniem słuchu. Myślę, że tutaj jest największa przestrzeń do zagospodarowania, żeby lekarz, widząc wadę, natychmiast kierował swojego pacjenta do aparatowania, do zajęcia się wadą, tak jak to robi okulista.

A: Mówisz, że w sumie wiedziałeś, że masz niedosłuch - były wizyty u laryngologów i informacja o niedosłuchu - ale nie było podpowiedzi rozwiązania. Co było więc bodźcem, żeby zgłosić się do gabinetu protetyki słuchu?

SL: Właściwie kilka rzeczy się złożyło. Jedna - ja już naprawdę odczuwałem, że wada mi coraz bardziej przeszkadza. W wielu sytuacjach się wstydziłem, więc sam zacząłem szukać informacji na ten temat. Druga rzecz to zupełny przypadek - moim sąsiadem był chłopak, który współpracował z Audiofonem i skierował mnie do swojej koleżanki. Wtedy pierwszy raz trafiłem do gabinetu Audiofonu, właśnie do Kasi. No i to był pierwszy przełomowy moment, żeby w ogóle poznać swoją wadę. Dowiedziałem się wtedy najwięcej, pomimo różnych konsultacji u laryngologów itd. Po wizycie w Audiofonie wiedziałem, na czym polega moja wada, co z nią można zrobić i jak można mi pomóc. To był pierwszy krok, później było już testowanie i ostateczny dobór aparatów.

A: A pamiętasz moment, w którym dowiedziałeś się w gabinecie, że potrzebne są aparaty słuchowe? Jakie emocje Ci towarzyszyły?

SL: Zdecydowanie pamiętam - początkowo strasznie mnie wbiło w fotel, gdy dowiedziałem się, że przez to, że tyle lat nie zajmowałem się swoją wadą, ona wciąż się pogłębiała. I że jeżeli szybko się tym nie zajmę, to nie wiadomo jak to się skończy. Pierwsze odczucia były więc mocno dobijające, aczkolwiek Kasia od razu powiedziała mi, jakie są rozwiązania. I to było fajne, że z jednej strony uzmysłowienie mi wady mnie zmartwiło, ale z drugiej strony od razu usłyszałem rozwiązanie - dostałem je trochę podane na tacy i w zasadzie musiałem się tylko zastanowić, które z proponowanych rozwiązań wybrać. Więc fajnie. Chciałbym, żeby we wszystkich tego typu problemach można było od razu zareagować, mieć kogoś obok siebie, kto jest w stanie pomóc i kto z jednej strony pokaże na czym polega wada, z czym się wiąże i jak może się rozwijać, a z drugiej strony od razu poda rozwiązania, które są w stanie pomóc.

A: Mówisz o tym, że problem słyszenia był mocno widoczny w pracy. A jak było w domu, z rodziną?

SL: Rodzina to jest zupełnie inne środowisko. Po pierwsze jesteśmy bardzo blisko siebie. Po drugie, gdy rozmawiamy, to zwykle rozmawiamy twarzą w twarz, więc dochodzi do tego możliwość czytania z ruchu warg. W domu na pewno było łatwiej, ale też miałem duże wsparcie rodziny w momencie, gdy powiedziałem o swojej pierwszej wizycie w Audiofonie i o tym, że być może będę nosił aparaty. Cała rodzina dała mi wtedy duże wsparcie i wręcz później przypominała mi, żebym się tym zajął, żebym zrobił to jak najszybciej. To bardziej środowisko zawodowe pokazało mi, jak duża jest moja wada, bo w domu nie odczuwałem tego do końca, a rodzina była tym czynnikiem, który mnie pchnął do zajęcia się swoją wadą. Były też takie momenty, gdy siedzieliśmy razem, chociażby przed telewizorem, i wszyscy członkowie mojej rodziny słyszeli dobrze, a ja zawsze prosiłem, żeby zrobić głośniej, bo nie słyszałem. Później, jak już wiedziałem więcej o niedosłuchu, to okazało się, że ja słyszałem, tylko nie rozumiałem, bo nie słyszałem tylko części dźwięków. No ale właśnie, tego typu sytuacje spychałem wtedy jeszcze na dalszy plan. Natomiast zawodowo, jeżeli kogoś nie rozumiałem, albo pracowałem w otoczeniu hałasu i musiałem wyławiać poszczególne zdania, to bardzo mi to przeszkadzało.

A: Niedosłuch trwa już u Ciebie kilka lat. Wiem też, że masz dwóch synów, w tamtym czasie jeden z nich był nastolatkiem, a drugi jeszcze dzieckiem. Jaka była z nimi wtedy komunikacja?

SL: W domu nie było większych problemów - było trochę żartów z mojej wady oczywiście, aczkolwiek później moi synowie dość szybko dorastali i są świadomi, na czym polega mój problem ze słuchem. Fajne jest to, że zupełnie normalnie do tego podchodzą, że potrafimy się z tego czasami pośmiać, że jeżeli siedzę w domu bez aparatów i coś do mnie mówią, a ja nie słyszę, to w końcu się denerwują „Tato, załóż aparaty!”. To też jest bodziec, żeby rzeczywiście aparatów używać, bo co innego mieć aparaty, które leżą w pudełku, a co innego ich naprawdę używać, zakładać je na uszy. Rodzina bardzo często przypomina mi o tym. W tej chwili chyba już nawet nie zauważają, że w ogóle korzystam z aparatów słuchowych.

A: Mogą bez problemu się z Tatą porozumiewać?

SL: Tak, możemy spokojnie porozmawiać.

A: Z perspektywy czasu, jak sądzisz, w jaki sposób najbliżsi mogą pomóc osobie, która odkrywa swój niedosłuch?

SL: Na pewno wcześniej są w stanie zauważyć, że ktoś słabo słyszy. Bardzo często osoba, która nie słyszy, albo to wypiera, albo tego na początku nie zauważa. Z kolei rozmówcy bardzo szybko są w stanie zauważyć, że muszą coś powtórzyć, powiedzieć jeszcze raz itd. Na pewno rodzina ma duże znaczenie. Ja patrzę na to tak, że rodzina zawsze powinna być wsparciem, to powinny być pierwsze osoby, które stymulują do podjęcia działania, do zajęcia się wadą. Czasami to może być też pułapka - rodzina chcąc, żeby osoba niedosłysząca czuła się komfortowo, może reagować w taki sposób, że mówią głośniej, wyraźniej itd. Wydaje mi się, że to nie jest dobra droga, bo dużo lepiej jest taką osobę pchnąć w ramiona protetyka lub lekarza i pozwolić, żeby zajęli się nią fachowcy, niż kamuflować wadę w rodzinie. Moja rodzina akurat bardzo mi pomogła w procesie decyzji o założeniu aparatów, później w pierwszych dniach z aparatami, bo to też może być trudne. A dzisiaj to już w zasadzie nie zauważają, że mam aparaty.

A: W jaki jeszcze sposób najbliżsi mogą być wsparciem dla osoby w pierwszych dniach po założeniu aparatów?

SL: Próbuję wrócić pamięcią, jak to wyglądało u mnie. Początkowo byłem w rodzinie jak taki inspektor gadżet, bo nagle pojawiły się zupełnie nowe urządzenia - bardzo dyskretne, malutkie, ale jednak były. Pamiętam, że były próby zakładania aparatów przez członków rodziny, właśnie synów, żonę, którzy chcieli zobaczyć, jak się słyszy w aparatach. Oczywiście kończyło się to dużym śmiechem, bo to, co było dopasowane do mojej wady, kompletnie się nie sprawdzało u nich - oni słyszeli bardzo dziwnie i pytali mnie, jak ja słyszę. Robiliśmy też różne testy, bo oni wiedzieli, jakich dźwięków bez aparatów nie słyszę. Wyjeżdżaliśmy na wakacje i gdzieś świerszcze grały w krzakach, ja tego wcześniej nie słyszałem. Pamiętam, że nawet były takie zabawne sytuacje, gdy mówili, że świerszcze grają i to przeszkadza im spać, a ja mówiłem „a ja nic nie słyszę, jest idealnie”. Ale potem nastał pierwszy moment założenia aparatów i gdy okazało się, że nagle słyszę te wszystkie dźwięki, to był duży szok. Przez pierwsze dni było dużo śmiechu, dużo zabawy, dużo pytań, jak to jest, dużo testowania mnie, czy ja rzeczywiście lepiej słyszę. Było wspólne przeżywanie i doświadczanie tego, jak aparaty działają. Rodzina żyje z osobą, która niedosłyszy, a później nagle coś się zmienia i ta osoba znów słyszy. Pamiętam, że przez pierwsze dni prosiłem ich nawet „nie mówcie do mnie tak głośno”, więc na pewno rodzina, w której jest osoba niedosłysząca, też żyje z wadą, a później z poprawą komunikacji. Myślę, że dla nich jest ważne, że w końcu członek rodziny dobrze słyszy i można do niego mówić normalnie.

A: Opowiadałeś wczoraj historię o wczasach, na które pojechałeś i gdzie niestety zgubiłeś aparat.

SL: Rzeczywiście była taka historia. Z jednej strony zabawna, z drugiej strony tragiczna. Wyjechaliśmy na wakacje do Grecji i pamiętam, że był potwornie gorący dzień. Dojeżdżaliśmy do jednej z wybranych plaż. Trochę nam ta droga zajęła, a potem jeszcze było dojście na plażę. Byliśmy już zmęczeni, ledwo tam doszliśmy. Moi synowie od razu chcieli iść do wody, a ponieważ to było w scenerii skalistej, do wody trzeba było zeskoczyć. Mój młodszy syn był jeszcze na tyle mały, że trzeba go było dość mocno pilnować, więc ja się też szybko przebrałem, żeby za nimi nadążyć. No i tak właśnie każdy po kolei wskakiwał do wody. Ja też wskoczyłem i już w momencie, gdy wpadałem do wody, zdałem sobie sprawę, że nie zdjąłem aparatów. A ponieważ skakaliśmy z dość dużej wysokości, poczułem tylko szarpnięcie - zerwało mi te aparaty z uszu. Oczywiście była panika, gdzie one są, musiałem wręcz zanurkować, ale znalazłem tylko jeden. Niestety, woda w środku, więc aparaty przepadły. Ten jeden, który wyłowiłem, chwilę jeszcze trzymałem na pamiątkę, ale był nie do uratowania, bo to była słona woda. Musiałem znów kupić nowe aparaty. Trochę mi to popsuło wakacje, nie ukrywam.

A: Co było na tych wakacjach najtrudniejsze w aspekcie komunikacji?

SL: Gorzej słyszałem. Może to nie było tak, że wszystko się zmieniło, bo jednak wakacje to wakacje - jesteśmy blisko, jestem z rodziną, więc nie ma zagrożenia, że rozmawiam z obcymi osobami i wstydzę się tego, że nie jestem w stanie nawiązać rozmowy, bo czegoś nie słyszę. Pod tym względem nie było najgorzej, aczkolwiek przestałem dobrze słyszeć, więc musieli do mnie mówić głośniej. Oczywiście okazali mi dużo wsparcia, bo mnie to załamało. Po pierwsze straciłem aparaty, które tak naprawdę były stosunkowo nowe, a poza tym wiedziałem, że czekają mnie kolejne wydatki. Trudne to było, nie ukrywam. Ale to też pokazuje, że po pewnym czasie nie zauważamy już swoich aparatów. Gdy zakładamy je po raz pierwszy, to wydaje nam się, że uwierają, że inaczej w nich słyszymy. To są tylko pierwsze godziny, pierwsze dni, a później to już jest tak naturalne, że nawet nie zdawałem sobie sprawy, że wskoczyłem do wody w aparatach. Zdarzają się takie historie - trzeba uważać, trzeba sobie nawyki wyrobić, żeby przed takimi atrakcjami się uchronić.

A: A ile czasu od powrotu z wakacji zajęło Ci zjawienie się ponownie u Kasi?

SL: Poszedłem do niej niemal natychmiast. Nawet nie wiem, czy była jakaś przerwa. Po prostu wróciłem i poszedłem do gabinetu. Akurat w międzyczasie wyszedł już nowy model aparatów, więc znowu przeszedłem całą ścieżkę testowania, tym razem trochę krótszą, bo wiedziałem, czego szukam i miałem doświadczenie z poprzednimi aparatami. Kupiłem trochę bardziej zaawansowany model - nawet lepiej się sprawdzał. W porównaniu z poprzednim modelem, w nowym podobało mi się to, że dość mocno potrafił odcinać pewne dźwięki otoczenia, szumy. Gdy wiał mocniejszy wiatr, to na zewnątrz zdecydowanie lepiej sobie radził.

A: Jakie jeszcze różnice odczuwałeś na początku pomiędzy nowymi, a poprzednimi aparatami, które utraciłeś?

SL: Aparaty były tej samej firmy, więc jakość dźwięku i słyszenie były bardzo podobne. Nowy model miał większe możliwości łączenia się z dodatkowymi urządzeniami. I to odcinanie dźwięków otoczenia - wbrew pozorom jest to ważne, bo na zewnątrz, przy dużym wietrze, bardzo często było to dokuczliwe. To też dotyczyło jazdy samochodem. Gdy się jechało trochę szybciej, to szum opływającego samochód powietrza był dość mocno słyszalny, a w nowych aparatach już zdecydowanie mniej. Olbrzymich różnic nie było, ale takie drobne niuanse powodowały, że zdecydowanie bardziej komfortowo noszę dalej te nowe aparaty.

A: A czy były różnice w trakcie spotkań biznesowych, konferencji? Były one dostrzegalne?

SL: Myślę, że minimalnie tak. Znowu odcinanie niepotrzebnych odgłosów tła na pewno ułatwiało mi rozumienie. Oba modele były na tyle zaawansowane, że sprawdzały się w tego typu sytuacjach. Po latach użytkowania dobrze wiem, czego oczekuję od aparatów, od ustawień w aparatach. Wbrew pozorom okazuje się, że czasami drobna zmiana w ustawieniach robi różnicę. Trochę nie mam czasu na to, żeby „grzebać” w poszukiwaniu informacji, co sobie zmienić. Po to spotykam się z protetykiem - opisuję mu sytuację, a on jest w stanie szybko zareagować, ustawić kilka programów, które później z poziomu telefonu jestem w stanie sobie zmienić. Bardzo często zaawansowane urządzenia są fajne, tylko z punktu widzenia osoby niedosłyszącej jest tak, że my nie chcemy się bawić w gadżety, tylko chcemy, żeby w danej sytuacji, w której najtrudniej jest nam zrozumieć, aparat po prostu działał, żeby można było sobie szybko coś przestawić i po prostu dobrze słyszeć.

A: Wspomniałeś o tym, że wiesz czego oczekujesz od aparatów. Mógłbyś mi powiedzieć więcej na ten temat?

SL: Rzeczywiście, po wielu latach doświadczenia wiem, w których sytuacjach najbardziej aparaty są potrzebne, w których sytuacjach coś bym poprawił, no i stąd w miarę regularne wizyty u protetyka, gdy coś mi na tyle przeszkadza, że chciałbym to zmienić.

A: A gdybyś mógł opisać konkretną sytuację, co było nie tak, a po zmianie było już dobrze?

SL: Takie typowe przykłady to właśnie sytuacja na zewnątrz, za dużo szumu z ulicy, wiatru itd. Okazuje się, że da się aparaty ustawić tak, żeby część z tych dźwięków dość mocno odciąć i wtedy słyszy się po prostu lepiej i wyraźniej osobę, z którą się rozmawia. Inny przykład to różnego rodzaju telekonferencje, zwłaszcza w dużej sali, gdzie dochodzi echo, gdzie dochodzą drobne dźwięki, po prostu w sali pełnej ludzi. Ważne jest też, żeby można było sobie wybrać kierunek, z którego chce się słyszeć, lub odciąć niektóre denerwujące dźwięki otoczenia. Myślę, że w tego typu sytuacjach aparaty się sprawdzają najbardziej. To są sytuacje, w których wiem, że bez aparatów byłbym może nie bezradny, ale na pewno bardzo by mi to utrudniało zrozumienie i właśnie wtedy najbardziej odczuwam, że aparaty mi pomagają. W rozmowie twarzą w twarz może nawet bym nie odczuł wielkiej różnicy, natomiast jak już jest trochę więcej ludzi i trudniejsze otoczenie, aparaty robią wielką robotę.

A: Cieszę się bardzo, że aparaty tak skutecznie pomagają Ci w wielu sytuacjach życiowych oraz że możesz zawsze liczyć na swojego protetyka słuchu. Jeszcze raz bardzo dziękuję za to, że po raz kolejny zdecydowałeś się zostać naszym ambasadorem, oraz za ciekawą rozmowę i przekazane w niej spostrzeżenia doświadczonego użytkownika.

SL: To ja dziękuję za ponowne zaproszenie do programu ambasadorów Audiofon! Jeśli komuś moje doświadczenia mogą się przydać, to będę bardzo się z tego cieszył.

 


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.